skich dać w nim pomieszczenie. Z postępem czasu okazało się, dla wygody publiczności i procederu, rozszerzenie sklepów koniecznem; połączono zatem dwa lub trzy w jeden, przykupiono dom poboczny, stanowiący teraz lewe skrzydło Bazaru i nadano wszystkim, przez urządzenie wygodniejszych wchodów i okien wystawnych, należyty pozór, którego z początku nie miały. Z tyłu, ku podwórzowi, pierwsze i drugie piętro połączone były z sieniami i między sobą długiemi gankami drewnianemi, przyczepionemi do muru; była to rzecz niebezpieczna w razie pożaru, oraz niedogodna zimą i w słotnych czasach, dla tego je też po dwudziestu może latach zniesiono, przyczem, jak pamiętam, nie obyło się bez nieszczęśliwego wypadku. Ganek pierwszego piętra już był rozebrany, lecz zapomniano w jednem miejscu zabić lub zastawić drzwi z sieni do niego prowadzące. Jeden ze znaczniejszych obywateli, pan Walery Kwilecki, dziedzic Kobelnik, który zajechał do Bazaru, późnym wieczorem, nie wiedząc, czy zapomniawszy o zaszłej zmianie, chciał owemi drzwiami wyjść na ganek i spadł, nie zdoławszy się już wstrzymać, na bruk podwórzowy. Nie zabił się wprawdzie, lecz poniósł ciężki szwank, który go nabawił kilkoletnich cierpień i był powodem jego śmierci.
Przez owe kramy bazarowe przeszło już kilka pokoleń kupców. Pierwszymi, których tu pamiętam, a których Marcinkowski nie tylko pomieścił, lecz spowodował do handlu i z funduszów publicznych wyposażył, byli: Feliks Gliszczyński i Marceli Kamieński. Z obydwoma kolegowałem w szkołach. Gliszczyński, znacznie starszy odemnie, odznaczał się rozwagą, zdolnością i porządkiem między nami, należał w każdéj klasie do pierwszych, ale z tercyi, trzydziestego roku poszedł wraz z innymi do powstania, jak wtedy mówiono, a odbywszy całą kampanię i wróciwszy napowrót, chwycił się
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.