to człowiek roztropny i rzędny, pozostał przy obranym zawodzie i założył własny warsztat oraz znaczny handel przedmiotów krawieckich i sumienną, wytrwałą pracą, w ciągu lat kilkunastu pomnożył pokaźnie to, co mu szczęście zesłało. Umierając przedwcześnie zostawił po sobie dobre imię, a dzieciom, jak mi się zdaje przyszłość zabezpieczył.
Takie były, panie Ludwiku, w krótkości losy pierwszych kupców i przemysłowców osiadłych w Bazarze, których wszystkich dobrze znałem. O Cegielskim późniéj ci opowiem, a dziejów innych handli bazarowych rozpowiadać ci nie będę, bo są, jak mi się zdaje, dość jednostajne; zresztą z ich właścicielami w bliższe stosunki mało wchodziłem. Ale prawda! jednego przecież pominąć nie mogę, bo to był człowiek niepospolity, otóż Stefańskiego, który tu przez lat kilkanaście miał księgarnię, w miejscu, dokąd cię teraz nęcą słodkie utwory p. Sobeskiego.
Tenże Walenty Stefański był synem rybaka poznańskiego, którego wysoką postawę, przechadzającą się po mieście, z półłokciową i sztywną konfederatką na głowie dobrze jeszcze pamiętam. Przerąbawszy się przez szkołę elementarną, jako młody chłopak chwycił się drukarskiego zawodu; stawiał przez lat kilka czcionki w drukarni Deckera, a ponieważ był od natury obdarzony zdolnością do pracy umysłowéj, nie małym sprytem i poniekąd przebiegłością, przeto pracować zaczął o własnych siłach nad swojem wykształceniem i czytał z wielką korzyścią, choć bez należytego ładu, po polsku, po niemiecku, co mu w ręce wpadło. W młodym jeszcze wieku ożenił się, a znalazłszy jakiś fundusik urządził sobie drukarenkę, w któréj po większéj części sam wszystko robił.
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/92
Ta strona została uwierzytelniona.