Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.

Ten pan Mańkowski, nie wielki i nie młody, chudy, z twarzą wąsiatą i nie wesołą, uchodził za znakomitość w słodkim kunszcie; wszakże, szlachcic rodem, zdawał się być niezadowolonym z swego zawodu. Szło mu też nieszczególnie, bo i droższym był, jak mówiono, i mniéj przemyślnym od innych, a dla gości niezbyt uprzedzającym. W kilka lat po listopadowem powstaniu zniknął z naszego widnokręgu bez rozgłosu, nie zostawiwszy potomstwa. Około tego czasu osiedli w Poznaniu nowi cukiernicy z kraju Gryzonów, Giovannoli, przy Teatralnym placu i Prevosti, na rogu Garbar i Szerokiéj ulicy. Cukiernię w Bazarze chciała naturalnie dyrekcya oddać Polakowi i sprowadziła w tym celu Erlickiego z Warszawy. Człowiek ten młody jeszcze i zręczny w swym fachu, ale trochę niedoświadczony i do prowadzenia procederu z ścisłym ładem i porządkiem mało przywykły, byłby się jednak, mając spryt i dobre chęci, wyrobił i zadowolnił publiczność i siebie, lecz ledwo dwa lata, ile pamiętam, ostał się w Poznaniu, bo go policya, jako niepożądanego obcokrajowca, wydaliła, a usiłowania Marcinkowskiego, by go utrzymać, były daremne; prawdopodobnie mu także współzawodnicy nogę podstawili. Ponieważ nie było Polaka, któryby go zastąpił, przeto widziała się dyrekcya bazarowa zmuszoną oddać cukiernię cudzoziemcowi, Jakubowi Prevostemu, który jednak pod względem narodowym szkodliwym nie był, przywykł zupełnie do stosunków polskich i łamał się z językiem tak pociesznie, iż wszystkim słuchać go sprawiało niezmierna zabawę. Cukiernię miał po lewéj stronie od wchodu; po prawéj, gdzie teraz handel pana Hejduckiego, był bilard, a daléj pokoje do gry i czytania dzienników. W cukierni nikt nie siedział; wchodzili i wychodzili ci, co kupowali; z drugiéj strony zaś od rana, mianowicie po południu i wieczorem, obo-