Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/99

Ta strona została uwierzytelniona.

Emilię Sczaniecką. Chociaż temu przeszło lat sześćdziesiąt, pamiętam dobrze tę okoliczność. Przyszedłem z młodą jéj siostrzenicą, panną Waleryą Drwęską, która chciała cierpiącą ciotkę odwiedzić. Panna Emilia, nie mogąc jeszcze chodzić, siedziała w wielkiem krześle na kółkach, albowiem krótko przedtem wyszła z straszliwéj tyfoidalnéj choroby, podczas któréj Marcinkowski uciec się musiał do heroicznego środka palenia głowy moksami.
Ta salka należała potem do lokalów pierwszego kasyna polskiego; nie jednę miłą chwilę temporibus quondam w niej spędziłem i widzę jeszcze ów wielki obraz Dawida, który w niéj wisiał, przedstawiający Napoleona przejeżdżającego przez Alpy na wspinającym się koniu, przekopiowany w Paryżu przez naszego malarza Fabiana Sarneckiego, teraz już starca blisko dziewięćdziesięcioletniego. Odbywały się tam pomniejsze zebrania, nieraz odczyty i wieczorki kasynowe, a na tych wieczorkach pojawiało się sympatyczna postać kapitana Jabłkowskiego, wówczas gospodarza kasynowego.
Jabłkowski młode lata spędził w wojsku polskiem pod wielkim księciem Konstantym; jako podporucznik miał udział w wypadkach nocy listopadowéj; podczas kampanii, odznaczywszy się niepospolitą odwagą, dosłużył się złotego krzyża i stopnia kapitana, potem emigrował z innymi, pozostał w Prusach i ożenił się, a po roku czterdziestym przybył do Poznania, gdzie chwytał się rozmaitych zawodów, aby rodzinę utrzymać i dość liczną dziatwę wychować. Czterdziestego ósmego roku wrócił na czas krótki do wojennego rzemiosła, organizował po obozach strzelców i kosynierkę, a pod Wrześnią, na czele swoich kosynierów, odparł mężnie i szczęśliwie nacierających Prusaków. Co się po owych wypadkach z nim stało, tego już dzisiaj nie wiem; dawno nie żyje,