Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 02.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

goś zagranicznego. Średniego wzrostu, dość szczupły, z ciemnemi włosami, wąsami i bródką hiszpańską, w krótkim fraku niezwykłego kroju, z niskim kapeluszykiem skośnie siedzącym i czarną laską, na ramieniu opartą, chodził zwykle, kołysając się, środkiem ulicy i wyglądał na Hiszpana lub Włocha świeżo przybyłego. Dowiedziałem się późniéj, iż wtenczas wracał z Paryża, gdzie dłuższy czas bawił i przejął się był zasadami Saint Symonistów, z którymi podobno przestawał. Trzydziestego roku poszedł z innymi, a po skończonéj wojnie przepędził znów lat kilka we Francyi, poczem zjawił się w Poznaniu w innéj postaci. Podzielając bowiem wtenczas skrajno-demokratyczne dążności, w zamiarze wpływania na lud wiejski, przebrał się mniéj więcéj po chłopsku i chodził w bardzo elegancko zrobionéj katance, barankowéj wysokiej czapce z wstążeczkami, jak je to na Kujawach nosili, w wysokich butach i z długim prostym kijem. Prócz tego, stosownie do przekonań swoich, ożenił się niezadługo po powrocie, na owe czasy demokratycznie, albowiem z mieszczanką poznańską.
Pamiętasz zapewne jeszcze, panie Ludwiku, ów róg św. Marcińskiéj i Podgórnéj ulicy, śpiczastym kątem z góry na dół schodzący. Zmienił on się niedawno zupełnie; teraz widzisz tam wielkie trzypiętrowe kamienice, a zaledwie trzy lata temu zajmowały go dwa żółto malowane zestarzałe i bezpiętrowe domki, frontem ku św. Marcińskiéj zwrócone, z długim murem odgradzającym ich podwórze od ulicy Podgórnéj.
Otóź w tych domkach mieszkała dawnemi czasy rodzina Fontowiczów, a stary pan Fontowicz miał oberzę pod „Białym Koniem“, na szyldzie wymalowanym, bardzo zwiedzaną przez przyjeżdżających ze wsi, bo jéj właściciel był persona grata jako twardy Polak dawnéj daty. Z synem jego jedynakiem, o lat kilka starszym