Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 02.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

odemnie, chodziłem do szkół i kolegowałem aż do tercyi, z któréj, trzydziestego roku, poszedł do powstania. W klasie wszyscyśmy lubili tego chłopca przyjacielskiego i z usposobienia wesołego, ale nauczycielom figle płatał i nieraz za to oberwał, mianowicie od profesora Poplińskiego. Głowę miał z urodzenia mocno pochyloną ku lewemu ramieniu, przez ściągnięcie muszkułów karku, dla tego profesor Martin, gdy się dowiedział od nas w klasie, że Fontowicz już za granicą, rzekł złośliwie: „A pocóż poszedł? On przecież tu celuje, a tam strzela.“ Mimo to przyjęto go do pułku i bił się odważnie, jak mi mówiono. Nie widziałem go już więcéj, umarł bowiem podczas kampanii, czy też krótko potem.
Z najstarszą siostrą tego Fontowicza ożenił się pan Józef i przyznać trzeba, że się mało kto nad tem dziwił, bo pod względem urody panna Fontowiczówna nie wiele równych sobie miała w Poznaniu, a wychowaniem i usposobieniem umysłowem mężowi zupełnie była odpowiednią. W pierwszych czasach po ślubie pokazywali się państwo Mikorscy raz po raz na ulicy, a ponieważ on ubioru chłopskiego nie zmienił, pani zaś także kaftaniczkiem i czepeczkiem trochę z wiejska wyglądała, przeto ich żartobliwie nazywano Piastem i Rzepichą. Przenieśli się potem do Wyganowa, wsi dziedzicznéj pana Józefa, pod Kobylinem leżącéj, i sąsiadowali z Łukaszewiczami, u których widziałem panię Mikorską mającą wtedy już dwie córki dorastające. Z dalszych dziejów zaś téj rodziny wiem tylko tyle, że, sprzedawszy Wyganowo, czy też jeszcze przedtem, bawił Mikorski za granicą i dotarł do Turcyi, gdzie się zajmował handlem tytoniu. Po powrocie jego ztamtąd spotkałem się z nim, nie pamiętam już którego roku, pewnego razu w Bazarze i mówił mi, że zamyśla korzystać ze stosunków, które zawiązał w Carogrodzie i innych miastach