Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 02.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.

tragiczna; słyszałeś zapewne, że na wysepce pod Zaniemyślem zabił się sam, wystrzeliwszy do siebie z armatki, przed którą stanął. Było to czterdziestego piątego roku, dwa lata po zajściach wywołanych napisem na pomniku w kaplicy królewskiéj. Nie znałem go wcale, jak wiesz, nie wolno mi więc puszczać się na domysły; nie słyszałem też, żeby którakolwiek z osób bardziéj do niego zbliżonych była dała jakieś prawdopodobne wytłómaczenie tego nadzwyczajnego wypadku; wszakże nadmienić muszę o dość powszechnéj zaraz potem pogłosce, iż szukać należy głównego powodu w dokumentach rzucających cień ponurą na pamięć bezpośrednich jego antenatów, które Raczyński znalazł, uzyskawszy przystęp do tajnych archiwów berlińskich.
Jeśli w pogłosce téj mieści się cokolwiek prawdy, byłaby śmierć Edwarda Raczyńskiego nowym dowodem, jak silnemi i czułemi zarazem były węzły, które go z narodem łączyły.
Syn jego Rogier, którego znałem, do ojca mało miał podobieństwa, tak z zewnętrznego wyglądu, warszawskim mówiąc językiem, jak i pod względem umysłowego usposobienia. Zastrzegam się tutaj znowu, panie Ludwiku, że w tem, co mówię, wypowiadam tylko osobiste wrażenia, jakie odniosłem w rozmaitych czasach, widząc ludzi i rzeczy lub o nich słysząc od innych, że prócz tego mnóstwo szczegółów uszło méj wiedzy i uwadze, lecz staram się wiernie podzielić się z tobą tem, co tkwi jeszcze w zupełnie bezstronnéj mojéj pamięci. Otóż pan Rogier, chudy i niewielkiego wzrostu, ilekroć go widziałem robił na mnie wrażenie artysty, człowieka żyjącego grą nerwów i fantazyi. Już widać to było w jego oczach głęboko leżących, zadumanych, w spojrzeniach czasem ponurych, częstokroć zaiskrzonych i uporczywie w twarz rozmawiającego z nim utkwionych, w głosie