Koźmian, wyszedł w Krakowie życiorys jego obszerny, zdaje mi się, przedruk z „Przeglądu Krakowskiego“; autorki ci nie powiem, skoro się sama wymienić nie chciała, ale znana tu wszystkim i nie pierwsza to jéj próba; a będąc z rodziny duchem z Koźmianami pokrewnéj i w częstéj wymianie myśli z Stanisławem, lepiéj niż ktokolwiek inny poznać i ocenić go mogła. Jeśliś tego nie czytał, panie Ludwiku, bo wy teraz z młodego pokolenia podobno od książek polskich nie chorujecie, to przeczytaj, a żałować nie będziesz i przyznasz mi słuszność. Nie mogę jednak minąć tego domu, iżbym ci, choć w kilku słowach, nie miał wspomnieć o człowieku tak znakomitym, który, od pierwszego spotkania, był zawsze dla mnie uprzejmym i przyjacielskim. Przychodziłem do niego zwyczajnie przed południem i szedłem albo na lewo, albo na prawo. Po lewéj stronie od wejścia miał swój pokój i tam go zwyczajnie zastałem piszącego lub czytającego przy skromnem biurku, stojącem tuż obok okna. W głębi, wzdłuż ściany, proste, jak to mówią, studenckie, łóżko, a nad niem krzyżyk. Zresztą, po stronie drzwi, komoda i na niéj mnóstwo książek; przy jednéj ścianie zwyczajne pułki książkami i papierami zapełnione; prócz tego, zdaje mi się, nic więcéj.
Przyznasz, panie Ludwiku, że skromniejszego przytułku nie mógłby mieć nawet stypendiat Naukowéj Pomocy. Czasem szedłem na prawo od wejścia, do jadalnego pokoju, jeśli pan Stanisław był z żoną i córkami przy rannéj herbacie, i tam także wszystko bardzo skromnie wyglądało. Tylko w dość dużym salonie było urządzenie pokaźne, zbytkiem jednak nie grzeszące, a główną tego miejsca ozdobą stanowiło kilka znakomitych obrazów, między któremi odznaczał się nad sofą, przy oknie wiszący duży obraz jakiegoś starego mistrza włoskiego.
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 02.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.