trzech latach zniknęli z Berlina; wrócili do kraju i wkrótce zupełnie o nich zapomniałem. „Góra z górą się nie znijdzie, ale ludzie z ludźmi“, mówi podobno arabskie przysłowie. Ziściło się dla mnie; otóż czterdziestego piątego roku, w późnéj jesieni, zajechała pewnego rana przed moje mieszkanie na Wodnéj ulicy kareta pełna pudeł i kuferków; wyszedł z niéj jakiś futrem opakowany młodzieniec. Chociaż niemało zdziwiony, poznałem od razu pana Stefana, gdy wszedł do mnie. Wracał z podróży po świecie; przesiadywał w różnych miastach niemieckich, we Francyi, w Szwajcaryi, bawił długo we Włoszech, a jadąc z powrotem chciał odwiedzić w Poznańskiem kilku dobrych znajomych z czasów berlińskich; zawadzając o Poznań, przypomniał sobie także moje nieszczególne jestestwo. Im mniéj się tego spodziewałem, tem bardziéj mnie ucieszyła jego koleżeńska względność i przyznać muszę, że Ciecierski, odziedziczywszy dobroć serca po matce, był zawsze niezmienny i szczery w sympatyach swoich i przyjaźniach.
I minęło znowu potem lat kilka dla mnie bez wieści o panu Stefanie. Roku piędziesiątego piątego wysłali mnie medycy, dla czysto fizycznych buntów mego serca, do Soden w Nassawskiem. Chodząc, nazajutrz po przybyciu, w kąpielowym parku, widzę z daleka jakieś męzkie, niby znajome zjawisko, a przy nim niewielką, opiekłą, całkiem ładną blondynkę z różową twarzyczką. Był to, znów niespodzianie, mój amicus berliński, w którego losie tymczasem znaczne zaszły zmiany. Matka już nieżyła; ochmistrz i przyjaciel Bieżański także się przeniósł do wieczności; pan Stefan został samoistnym panem znacznéj fortuny, a prócz tego miał towarzyszkę życia. Pani jego, Jadwiga Rzewuska z domu, najmłodsza córka Listopada, z którą się poznał w Petersburgu czy w Warszawie, sprawiała wtenczas, od pierw-
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 02.djvu/185
Ta strona została uwierzytelniona.