tutaj Feldmanowski z ochotą i krzątał się znów jak mógł. Nie długo to jednak trwało. Fizyczność jego była już skołatana i wycieńczona, a w początku lipca osiemdziesiątego piątego roku uległ dwom krótko po sobie następującym porażeniom. I tak, niefortunnem zrządzeniem losu, dom ten stracił w jednym roku trzech swoich troskliwych opiekunów i zarządców, Koźmiana w kwietniu, Feldmanowskiego w lipcu, a w październiku Kanteckiego Klemensa.
Ostatniego z nich, panie Ludwiku, mało co znałem, prawie tylko z widzenia. Przypominam go sobie jako młodzika w księgarni Żupańskiego, w któréj przez czas niejaki pracował z zamiarem chwycenia się księgarskiego zawodu, a późniéj spotkałem się z nim kilka razy w tym domu, zwiedzając zbiory tutejsze. Wstrzymać się przecież nie mogę choćby od pobieżnéj tylko wzmianki o nim i powiem ci co wiem, ponieważ to także jeden z owych ludzi godnych szacunku, którzy pracą swoją i wytrwałością, bez niczyjéj pomocy, wydobył się, jak to mówią, na wierzch.
Lachesis, chwytając nitkę jego żywota, która tak krótką być miała, myślała zapewne w téj chwili o starych dziejach, bo Kantecki, jako chłopaczek ulegał już wrażeniom przeszłości, przemawiającéj do jego rychło zbudzonéj wyobraźni z murów starożytnego klasztoru w Ołoboku, zburzonego niedawno temu przez kulturo-wandalów. Chęć pisania, szczególnie pisania o dawnych czasach naszego narodu, niepokoiła go ciągle, gdy późniéj dostał się do gimnazyum ostrowskiego, gdzie niebawem odznaczył się między kolegami niepospolitą, na jego wiek, wartością wypracowań polskich i już nawet z dziennikarstwem w styczność wchodzić zaczął. Ale ta przedwczesna skłonność niefortunny miała dlań skutek; popadłszy bowiem w podejrzenie, że przesłał do „Dzien-
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 02.djvu/193
Ta strona została uwierzytelniona.