Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 02.djvu/2

Ta strona została uwierzytelniona.

CCieszy mnie, panie Ludwiku, że znów się spotykamy po tak długiem niewidzeniu; szedłeś, jak mówisz, aby się zemną przywitać, posłyszawszy o moim powrocie; otóż dziękuję ci za grzeczność, ale wybacz, jeźli nie wracam i nie proszę cię do siebie. Po tych kilku dniach deszczu, który nas trapił, słońce trochę zaświeciło; korzystajmy z pogody, zwłaszcza iż nie wiadomo, jak długo trwać będzie, i puśćmy się znów, jak przeszłego kwartału, na wędrówkę.
Wszakże, żegnając się z tobą przed kilku tygodniami, przyrzekłem ci, skoro wrócę, odgrywać nadal jeszcze rolę cicerona poznańskiego i opowiadać co było i co si działo tutaj na ulicach i po domach temporibus olim, o ile starczy worek méj pamięci“, jak się tam wyraził któryś z mniéj nieśmiertelnych poetów; jestem więc znów na twoje usługi.
Przebiegliśmy z sobą, jeźli się nie mylę, Stary rynek, Nową ulicę, Wilhelmowską i kończyny jéj wschodnio-południowe, teraz resztę górnego, a zarazem nowego miasta przewędrujemy, a późniéj dolnemu się przypatrzym. Najpierw chódź na Plac Teatralny, urzędownie Wilhelmowskim zwany. Wyglądał on znacznie inaczéj około dwudziestego piątego, szóstego roku, tak daleko bowiem pamięć moja sięga. Środkowy jego czworobok, który dawniej od rana do wieczora służył za plac musztry i ćwiczeń wojskowych, obsadzony był, od