mu wystarczała na biedne utrzymanie, w tych latach, w których mu Żupański nie przyszedł w pomoc, płacąc honoraria. Stołował się, jak mi mówił Grużewski, za pół franka, nie jedząc, prócz obiadu, prawie nic przez dzień cały; w piecu palił sobie tylko, gdy mu szyby zamarzły, siedząc w dni zimne zwykle starym płaszczem owinięty, świeczki zaś wieczorami nie objaśniał, aby mu dłużéj trwała; słowem odmawiał sobie najzwyczajniejszych wygód i potrzeb, nawet ubiór sam łatał i naprawiał, aby starczyć lichym zarobkiem z naukowéj pracy, którego znaczną część pochłaniały frankowanie korespondencyi z uczonymi i ziomkami, jako też jałmużny.
Mimo bowiem ubóstwa swego dawał ile mógł żebrzącym u niego aż nadto często wychodźcom, a nieraz bezsumienni lub oszusty wyłudzali od niego po kilka franków. On sam wsparcia lub podarunków ani od swoich, ani od obcych nigdy przyjąć nie chciał. O swoich mówił: „niech kupują moje dzieła, jeśli mi chcą dopomódz!“ a Żupańskiemu śmiesznie nisko taksował swoje rękopisy, powierzając mu ich wydawnictwo. W początkach przysyłano mu dość często pieniądze lub zapomóżki innego rodzaju, wszystko jednak z gniewem odpychał.
Wieloletniemu przyjacielowi, deputowanemu Gendebien, odesłał natychmiast, z energicznym listem, furę węgli, którą mu tenże z kopalni swoich był przysłał; tylko jednego podstępu niezmiarkował, to jest owéj rury od podłogi do posowy przez jego pokój przechodzącéj, któréj przeprowadzenia, w skutek umowy z Gendebienem, gospodarz domu stanowczo od niego żądał, a która miała na celu jakie takie ogrzewanie jego izby. W Brukseli znali go niemal wszyscy, od ministrów do wyrobników, i gdzie się pokazał witano z szacunkiem wychudłego starca, mimo staréj jego bluzy i wytartéj czapki.
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 02.djvu/211
Ta strona została uwierzytelniona.