Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 02.djvu/221

Ta strona została uwierzytelniona.

imienia Ludwiki, która przez długie lata była dawniéj przy Wodnéj ulicy.
Czwartą ulicą, wychodzącą z Królewskiego placu jest, jak widzisz, Fryderykowska. I tu także około trzydziestego roku i jeszcze lat kilka późniéj całkiem inaczéj wyglądało niż teraz. Pamiętam tu same puste miejsca i płoty, wśród których stały ledwo dwa, trzy murowane domy.
Idąc z placu miałeś po lewéj stronie, zaraz za owym małym budynkiem dla przyborów teatralnych, który ci już wskazywałem, długi parkan z prostych desek, ciągnący się poza dom, gdzie znajduje się obecnie zakład fotograficzny pani Mirskiéj. Przez otwartą zawsze bramę parkanu widać było rozległy ogród, a raczéj plac tu i owdzie altanką, drzewami lub krzakami urozmaicony, o kilka zaś kroków od bramy obszerną, gontami pokrytą chałupę. Miejsce to znaliśmy długi czas pod nazwiskiem Ogrodu Żychlińskiego; ów zaś Żychliński nie był żaden urodzony, lecz początkowo bardzo skromny i nieszczególny introligator, który, mając przyzwoitą fizyonomię z czarnemi wąsami, zdobył serce właścicielki tego ogrodu, wdówki niemieckiéj. Zostawszy jéj małżonkiem, znalazł się w dość dobrem położeniu, zwłaszcza iż ogród i domek służyły już od dawna ku wygodzie i zabawie licznéj publiczności rzemieślniczéj i żołnierskiéj. Osobliwie obrońcy ojczyzny, w dni świąteczne, cięli tutaj zawzięcie lendra i zweitrita, jak to czynią teraz w owych gościńcach przy dębińskiéj drodze.
Pan Żychliński, porósłszy nieco w pierze, z wdzięczności zapewne dla swéj połowicy, zniemczył się, jak mi mówiono, znakomicie, przy końcu zaś ciągnął podobno diabła za ogon; ale jakie było jego finale, tego ci powiedzieć nie umiem. Bliższéj znajomości z nim nie miałem, lecz przypominam sobie jego osobistość ubraną