Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 02.djvu/236

Ta strona została uwierzytelniona.

Teraz zaś, panie Ludwiku, skoro wróciliśmy znów na Teatralny plac, zkąd tę powtórną zaczęliśmy wycieczkę, przerwać muszę na czas niejaki te wspólne nasze przechadzki. Termometr spada coraz niżéj, akwilony dmą niemiłosiernie po ulicach; deszcz, śnieg, błoto i wszelkie przyjemności zimy wołają na starego: siedź sobie w domu! Usłucham ich, zwłaszcza iż nieszczególne rurki oddechowe mego gardła protestują już wyraźnie przeciw długim rozchoworom wśród mroźnéj aury styczniowéj. Jeśli dożyję, panie Ludwiku, ambulować będziem znowu, gdy zefirki wiosenne powieją, a tymczasem bywaj zdrów i pracuj dzielnie nogami w nastającym karnawale.


KONIEC CZĘŚCI DRUGIEJ.