Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 02.djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.

wyrażać umiała swe myśli, iż zyskała sobie szacunek i życzliwość wszystkich, co ją znali.
Nie dziw więc, że pani Łukaszewiczowa znalazła une tante d’Amérique, jak mówią za Renem. Był przy schyłku przeszłego wieku u familii Mielżyńskich Francuz, nazwiskiem Poulin, który, zdaje mi się, wychował jeszcze ojca Aleksandra Mielżyńskiego z Baszkowa. Otóż ci Mielżyńscy należeli wtenczas jeszcze do najbogatszych panów naszéj cześci kraju, i wywdzięczając się owemu Poulinowi, który potem był poniekąd ich majordomem, darowali mu za jego usługi piękną wieś, Targoszyce. Osiadł w niéj na stare lata Poulin, lecz umarł niedługo potem bezdzietny, zostawiwszy własność swoją żonie, także Francuzce. Pani Poulinowa doczekała się tam bardzo późnego wieku, a chociaż Thaerowi w gospodarowaniu nie wyrównała, nie tylko wieś w panieńskiéj czystości zachowała, lecz zebrała jeszcze bardzo poważny kapitalik, mając za zasadę, iż trzeba zawsze kłaść talar na talarze, car, voyez-vous, ça fait des petits, jak mówiła. Na pół spolszczona i oddawna ściśle z Fryzami zaprzyjaźniona, nie mając zresztą żadnych zgoła krewnych, wzięła sobie najstarszą pannę Fryza poniekąd za córkę i jéj umierając zapisała cały swój majątek. W skutek tego, ponieważ nowa dziedziczka była już znacznie w latach i bardzo cierpiąca, przeszły niebawem Targoszyce, jak ci mówiłem, na własność państwa Łukaszewiczów, którzy męzkiego potomstwa po sobie nie zostawili i których wszystkie trzy córki, dwie młodsze zamężne, w młodych jeszcze latach pomarły.
Nie weźmiesz mi zapewne za złe, panie Ludwiku, że się trochę dłużéj tu w bibliotece zabawiłem, otóż, nim się z nią pożegnamy, wymienię ci jeszcze jednego tutejszego mieszkańca, mającego niestałą siedzibę swoją na dole, z tyłu, po lewéj stronie. Był to znany powszechnie,