Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 02.djvu/41

Ta strona została uwierzytelniona.

młodszego, wówczas jeszcze niedorostka, oddano do jakiegoś handlu w Bydgoszczy. Przebył tam twardą, ale zbawienną szkołę pan Teodor. Właściciel handlu, zamożny Niemiec, którego nazwiska już nie pamiętam, trzymał go w ścisłych klubach; kazał w początkach ścierać i zamiatać, myć okna w handlu; pakować, wiązać, dźwigać i roznosić towary; wprawiał go do porządku i oszczędności. Sam mi to Kaczkowski raz opowiadał, dodając, że do śmierci wdzięczność pryncypałowi swemu zachowa, któremu winien wszystko, co wie i czem jest. Przebywszy lat kilka takiéj nauki w Bydgoszczy, dostał się do Poznania, gdzie czas jeszcze niejaki jako kupczyk, a późniéj jako subjekt pracował w handlu, zdaje mi się, Gumprechta, i wreszcie, zebrawszy nie wielki fundusik, wsparty przytem przez dawniejszych pryncypałów, założył sam, dwudziestego ósmego czy dziewiątego roku, handel materyalny i winny przy Szerokiéj ulicy, w domu niegdyś Ogrodowiczów, który do dziś dnia się nie zmienił i ma teraz numer 20.
Zrobię tutaj mały nawias, panie Ludwiku. Otóż, opowiadając ci na poprzednich przechadzkach to i owo o dawniejszych adwokatach, zapomniałem wymienić pana Ogrodowicza, który należał wtenczas w Poznaniu do najdawniejszych swego powołania; był bowiem już adwokatem za Księstwa Warszawskiego. Nie znałem go osobiście, tylko trochę z widzenia. Była to figura poważna, pańskiego zakroju, majątek miał bowiem dość znaczny i żył głównie z obywatelstwem wiejskiem. Z dziećmi z pierwszego małżeństwa, jak mi powiadano wtenczas, obszedł się podobno nieszczególnie, ożeniwszy się w dość późnym wieku po raz drugi. Z jednym z tych jego pierwszych synów, znacznie starszym odemnie, byłem w kwincie i przypominam sobie, że odznaczał się biegłością w mówieniu i pisaniu po polsku. Z niższych klas