Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 02.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

bowiem gdzieindziéj jeszcze przed mojem urodzeniem, ale pamiętam dobrze, z czasów gdy byłem dzieciakiem, a nawet sekstanerem, puste pole zajmujące całą tę połać od Lipowéj ulicy w górę poza Teatralną, a na prawo daleko, aż za Plac królewski; na tem polu leżały tu i owdzie wielkie, płaskie kamienie, mchem porosłe, z hebrejskiemi napisami, jako pamiątki po zmarłych za polskich czasów potomkach Abrahama. W dni pogodne pełno się koło nich uwijało chłopców w piłkę grających Jednym z pierwszych budynków, które tu powstały na Lipowéj ulicy, była ujeżdżalnia wojskowa; zajmowała ona, mniéj więcéj, miejsce teraźniejszéj landszafty i przyległego domu. Żołnierze i oficerowie uczyli się w niéj konnéj jazdy; ale nie przeto jest dla mnie z lat młodych pamiętną owa ujeżdżalnia, tylko z powodu, iż w niéj nieraz oglądałem konne widowiska, co poczytywałem wtenczas za ideał szczęścia. Władza wojskowa odstępowała jéj czasami na kilka tygodni towarzystwom wędrujących skoczków. Pojawienie się którego z nich sprawiało, przedewszystkiem w gimnazyum, niepoślednią radość, zwłaszcza iż zwykle zapowiadało się w bardzo wrażliwy sposób.
Plakaty i programy drukowane były jeszcze rzeczą podrzędną; uważano za skuteczniejsze działać ludziom bezpośrednio na oczy i nerwy. To też, gdy takie towarzystwo przybyło do miasta, objeżdżało główne ulice w kilkanaście koni; jeźdźcy, zwykle w strojach hiszpańskich i kapeluszach z strusiemi piórami, trąbili i bębnili ile się zmieściło, a za nimi biegły, wrzeszcząc, gromady uliczników i gawiedzi. Byli to w owych czasach po większéj części Francuzi; osobliwie odznaczała się doborem koni i ludzi trupa Turnièra, którą tu ze dwa razy widziałem. Późniéj pojawił się jakiś Wolf, także bodajnie Francuz, przynajmniéj do swych ludzi mówił