cińskich. Przełożył, zdaje mi się, Witruwiusza i któregoś z poetów lirycznych. Najważniejszem jednak dla niego w owym czasie było, iż poznał pannę Matyldę Aksamitowską. Matka téj panny, wdowa po jenerale Aksamitowskim, Włoszka rodem, mieszkała tutaj w Poznaniu, a ponieważ znał się z nią mój ojciec i, przechodząc koło jéj domu, wstąpił tam czasem ze mną, przeto przypominam sobie jenerałowę, wtenczas już nie młodą, dość wysoką, dobréj tuszy, przytem rysów wyrazisto-południowych, których ślady jeszcze i na wnuczki przeszły. Pannę Matyldę, przy pierwszych takich odwiedzinach, które pamiętam, wtenczas może szesnastoletnią, zastaliśmy malującą na szkle. Wyszła potem za pana Romana Ziołeckiego, gdy mnie tu w Poznaniu nie było i dopiero sześć czy siedem lat późniéj nastręczyła mi się sposobność, z powodu Towarzystwa dobroczynności, czy tam ochronek, odnowienia z nią znajomości i odwiedzenia jéj kilkakrotnie w tym domku. Przy pierwszem spotkaniu zaraz dostrzedz było można wyższą skalę duchową pani Ziołeckiéj, jéj wykwintne wychowanie towarzyskie. Żywość pojęć i wyobraźni, zamiłowanie do książek i zatrudnień artystycznych łączyła z rozumem w rzeczach praktycznych i rozwagą w zarządzaniu domem i majątkiem. Ale niedługo uszczęśliwiać mogła męża i nie zdołała wypielęgnować dość licznéj dziatwy swojéj, wcześnie już bowiem zapadła na piersiową chorobę, któréj początki jeszcze Marcinkowski starał się nadaremnie usunąć. Gdy Ziołecki, który, korzystając z pomyślniejszych stosunków politycznych po czterdziestym roku, wrócił do pierwszego zawodu i, po kilkoletniéj pracy przy sądzie poznańskim, przeniesionym został jako sędzia do Kościana, tak szybko wzmogło się i pogorszyło cierpienie jego żony, iż w dwa lata późniéj gwałtowności jego uległa w Sępnie, wsi pod Kościanem, jéj własnością
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 02.djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.