Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 02.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.

jego, znacznie liczniejsze od poprzedniego, miało już kilku znakomitych aktorów, przedewszystkiem Jana Królikowskiego, który, chociaż wtenczas w pierwszem polu, był, mimo to, całkiem już wytrawnym i wyrobionym. Spotkaliśmy się z sobą po kilkunastu latach niewidzenia i nie dziwiłem się wcale, że w pierwszéj chwili nie wiedział z kim mówi, bo i ja nie byłbym poznał owego do beków skłonnego małego Jasia Królikowskiego, z którym tylokrotnie bawiłem się i szamotałem tak w gimnazyum, jako też na ciasnem podwórzu naszéj kamienicy. Był tu bowiem ojciec jego, Józef Królikowski, profesorem w Poznaniu i mieszkał lat kilka przy Wodnéj ulicy, w tym samym domu co moi rodzice. Prócz Jasia, miał on kilkoro dzieci, między niemi najstarszego syna Leona, z którym chodziłem do jednéj klasy, podczas gdy Jaś był o stopień niżéj. Gdy się ta cała rodzina wyniosła do Królestwa około dwudziestego dziewiątego roku, w skutek wypadku, o którym późniéj ci powiem, skoro przyjdziem do gimnazyum, nikogo z niéj już późniéj na oczy nie widziałem, prócz owego aktora. Brat jego Leon, tu u nas jako chłopiec mało lubiący fatygę, wyrobił się, ile słyszałem, w Warszawie na poważnego człowieka i miał w Banku polskim jeden z głównych urzędów kasowych.
Podczas wypadków sześdziesiątego trzeciego roku ściągnął na się podejrzenie odbywania finansowych operacyi z tajnym rządem narodowym; musiał się więc ulotnić i uciekając do Francyi, bawił tu podobno czas niejaki w Księstwie, ale się z nim niezszedłem i niewiem, co go tam daléj spotkało.
O uzdolnieniu niezwykłem i dziejach teatralnych Jana Królikowskiego, którego, gdy umarł właśnie przed dwoma laty, Warszawa tak uroczyście złożyła do grobu, opowiadać ci tutaj byłoby zbytecznem; wychodzi to już