Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 02.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.

Piotrowski, podniósł o dwa piętra i zamienił na Hotel północny. Jedno tylko miłe przypomnienie łączy się dla mnie z tym domem; mieściła się w nim na dole, po lewéj stronie od wejścia, cukiernia Giovannolego, do któréj my gimnazyaści wkradaliśmy się nieraz, ponieważ sławną była na cały Poznań z śmietankowych bezów, należących, wraz z tak zwanemi windbeutlami, do ideałów naszych.
Dwóch tu pamiętam Giovannolich; jednego ochrzciliśmy dzikim, był bowiem wysoki, gruby, z wielkim nosem i rozczochraną czarną czupryną; drugiego zaś swojskim, niskiego, cienkiego, z zwyczajną, dobroduszną fizyonomią. Przenieśli oni się potem do Berlina, gdzie mieli także cukiernią, bodajnie przy Taubenstrasse.
Następna kamienica, w któréj teraz widzisz skład kupca Meiera i księgarnią Rehfelda, przedostatnia od rogu, stoi na miejscu zielonego domku, niegdyś własności pani Brzezańskiéj, osóbki nie wielkiéj, okrągłéj, z ładną twarzyczką, bardzo przytem ruchawéj, rządzącéj wszystkiem, ciągle plątającéj się w procesa i interesa, aż nareszcie nie było się już w czem plątać. Mąż jéj, a razem brat stryjeczny, pułkownik Brzezański, chociaż tak blisko z nią spokrewniony, okazywał przeciwnie spokojne i rozważne usposobienie. Widywałem go czasami w Poznaniu i raz nawet odwiedziłem w Górzykowie, pod Środą, należącem do jego żony, równie jak Czachórki pod Gnieznem. Za młodych lat rozpocząwszy zawód wojskowy, odbywał w konnicy ostatnie wojny napoleońskie i wyszedł z nich z krzyżem legii i w stopniu, zdaje mi się, rotmistrza. Osiadłszy potem na wsi, gospodarował sobie spokojnie, biorąc czynny udział we wszystkich sprawach obywatelskich swego powiatu, nie mniéj jak w spiskach przedrewolucyjnych.