gami i wielki płaszcz, tak zwany karbonarski, którego prawy koniec zarzucony był na lewe ramię. Sprawiał i wtenczas i zawsze wrażenie cudzoziemca, zwłaszcza iż prawie tylko po francuzku mówił, a gdy mówił po polsku, sposób wymawiania i akcentowanie wyrazów trąciły obczyzną. Ożenił on się, kilka lat przed powstaniem, z Klaudyą Działyńską, siostrą pana Tytusa, która, trochę poetycznie usposobiona, przez szlachetne uczucia, gorący patryotyzm i niewyczerpaną dobroć serca, dobrze się zapisała w pamięci narodowéj. Na samym początku powstania przybyła do Warszawy i tam przez całe siedm miesięcy przesiedziała w lazaretach wojskowych, pielęgnując rannych i cholerycznych. Po upadku sprawy, opuszczając kraj, przewiozła, z narażeniem własnem, kilka bardzo skompromitowanych osób, między nimi Wincentego Tyszkiewicza, przez Prusy, a osiadłszy w Dreźnie była opiekunką i dobrodziejką mnogich emigrantów przejeżdżających wtenczas przez to miasto. Gdy dowiedziała się od jenerała Bema o opłakanem położeniu oddziałów wojska polskiego, które do Prus przeszły, sprzedawszy wszystkie swoje klejnoty, szale i kosztowne ubiory, zebrała co mogła i posłała przeszło 40,000 złotych tym biedakom marniejącym od głodu i mrozu. Umarła niedługo potem na wychodztwie skutkiem piersiowéj choroby, do któréj od pierwszéj młodości miała skłonność, przyspieszonéj silnemi wzruszeniami, na które w Warszawie i w Dreźnie narażoną była, i ciężkim żalem z upadku naszéj sprawy. Raz ją tylko widziałem w Poznaniu, dwudziestego dziewiątego roku; przechadzała się z mężem po Nowym Rynku, śmiejąc się i jedząc tereśnie z wielkiéj papierzanéj tytki, którą niósł pan Bernard.
Była wtedy, ile sobie przypominam, dość wysoka, szczupła i blada, z krótko strzyżonemi ciemnemi włosa-
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 02.djvu/9
Ta strona została uwierzytelniona.