Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/105

Ta strona została przepisana.

mam ci już nic do powiedzenia, przejdziem więc na dół, koło drukarni Deckera i otóż jesteśmy na początku Podgórnéj ulicy. Wyglądała ona także znacznie inaczéj dawnemi czasy. Po prawéj stronie, idąc tu z góry, stały najpierw cztery jednopiętrowe kamienice, z których narożnia późniéj się znacznie podniosła i powiększyła, druga, gdzie teraz rezydencya „Dziennika“, przyzwoitszy pozór przybrała, trzecia całkiem została przebudowaną, czwarta nie zmieniła się wcale, nawet co do zewnętrznego przystroju, a z trzech dalszych murowanych domków, pierwszy dwa piętra sobie po czterdziestym roku nasadził, dwa następne zaś wiernie dochowały cechę przeszłości. Za niemi wreszcie, aż do końca ulicy, ciągnął się, jak ci już dawniéj przy wzmiance o panu Mikorskim powiedziałem, długi, niepozorny mur, odgraniczający z téj strony posiadłość Fontowiczów.
Owa na rogu Podgórnéj i Wilhelmowskiéj stojąca kamienica nic mi nie przypomina, wszakże ta druga za nią nie tylko jest teraz historyczną, lecz i pamiętną z dawniejszych czasów nam wszystkim starym, cośmy przed pół wiekiem przeszło do szkół chodzili. Należała ona niegdyś do dyrektora Michała Stoca, którego wychodząca z tego domu zimowa postać dość gruba, w kałankowem futrze i sobolowéj czapce przypomni mi się czasem, gdy idę tutędy. Wszystko mija na tym świecie, panie Ludwiku, nie usłyszysz już gawędki o dyrektorze Stocu, a lat temu trzydzieści i jeszcze dwadzieścia, skoro się gdzie spotkało kilku weteranów gimnazyalnych, nie obyło się między nimi bez przepowiastek o Geicerze, taki mu bowiem, nie wiem czemu, nadano przydomek. Zkąd on się tu wziął do Poznania, gdzie i jak młode lata przepędził, nigdy nie słyszałem, wiadomo mi tylko, że był w Niemczech na uniwersytecie, bodajnie w Halli, i że już czternastego ro-