Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/110

Ta strona została przepisana.

Kończy się, jak widzisz, rzad domów z téj strony jednopiętrowym pawilonikiem o trzech frontach, w którym się teraz mieści jakiś handel drobnostek kobiecych. Widziałem jak go budowano krótko po trzydziestym roku; autorem jego i pierwszym właścicielem był Niemiec pewien, Wejdner, mały, tłusty, który z swoją równie małą i tłustą połowicą urządził sobie tutaj cukiernię. Biedolił się niezbyt długo, bo interes szedł kulawo, prawdopodobnie dla niestósownego miejsca, i któregoś poranka wyniósł się z miasta. Kilka lat późniéj, przejeżdżając dyliżansem przez Kościan, spotkałem się niespodzianie z okrągłymi Wejdnerkami, którzy tam mieli restauracyę na stacyi pocztowéj; lecz tłuste policzki jegomości były znacznie blade i nie uśmiechały się tak wdzięcznie, jak niegdyś w Poznaniu.
Po drugiéj stronie Podgórnéj ulicy, z dołu idąc, masz najpierw ten mały, bezpiętrowy domek, którego skrajne okna ozdobione są górą zestarzałemi orzełkami. I nie dziw, że się zestarzały, bo stoją tu już od pierwszych pruskich czasów. Z mieszkańców owego domku przypominam sobie tylko jednę, w Poznaniu, a nawet po wsiach, bardzo znaną figurę, nie wysoką, dość otyłą, z łysą głową, w części tylko podejrzanym splotem okrytą, lecz wynagrodzoną za to parą ócz czarnych, ruchawych i przebiegłych. Przedstawiała ona Abrahamowego potomka, który się Katzem mianował, podczas gdy go Polacy znali pod nazwiskiem Kotka, nadanem mu przez jednego z najmajętniejszych wtenczas obywateli. Z zaułków jakiegoś miasteczka wydobył się na wierzch ów Kotek, podobnie do mnóstwa innych tego rodu, bo nie był głupi. Chwyciwszy się za młodu faktorskiego rzemiosła, potrafił się zrobić uniżonym, zabawnym i niezbędnym; czynił co tylko mu kazano i umiał chęci i fantazye pańskie zgadywać i wypełniać; a ponieważ