Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/114

Ta strona została przepisana.

Ponieważ Cegielski lubił sobie przypominać bardzo wcześnie rozpoczętą walkę o byt i nieraz przy sposobności, między przyjaciołmi, o tem i o owem z pierwszych lat swoich z zadowoleniem gawędził, mogę ci więc powiedzieć, panie Ludwiku, abyś lepiéj ocenił wartość człowieka, że chłopczykiem jeszcze będąc musiał już radzić o sobie. Ojciec jego, który dzierżawami chodził i między innemi dzierżawił lat kilka Ławki w bliskości Gniezna, gdzie mu się ten syn piętnastego roku urodził, oddał go, gdy czas nadszedł, na naukę do progimnazyum w Trzemesznie. Dwunastoletni wtedy Hipolit zawdzięczał całe poprzednie moralne wychowanie swoje jako też elementarne przysposobienie jedynie matce, o któréj zawsze z największą czcią wspominał, mówiąc nam nieraz, iż jéj winien wszystkie dobre skłonności i poczucia. Nieszczęściem tę matkę stracił wkrótce po przyjęciu do szkół, a rok niespełna późniéj ojciec jego, podupadłszy zupełnie, nie mógł już dla niego być żadną pomocą, tak że czternastoletni chłopiec widział się na własny przemysł ograniczonym. Pomieszczono go wprawdzie w połączonéj z trzemeszeńską szkołą bursie Kosmowskiego, ale mnóstwo pobocznych potrzeb musiał pokrywać lichym zarobkiem z korepetycyi. Chociaż tam więc było nieraz biednie i twardo, wspominał jednak Cegielski częstokroć, że te lata w Trzemesznie spędzone zbawienny wpływ wywarły na niego, nauczyły go bowiem myśleć o sobie, pracować i pilnować obowiązku.
Otóż, panie Ludwiku, ile sobie przypominam, stało owo progimnazyum trzemeszeńskie od roku mniéj więcéj dwudziestego szóstego w swoim zenicie, pod rektorem Meisnerem, nauczycielami: Lutomskim, Beslerem, Pampuchem, itd. Panowie ci nie mieli wprawdzie wyższego uniwersyteckiego wykształcenia, jakiego teraz na takich stanowiskach wymagają, ale co umieli, to umieli dobrze