wielu innych, a do takich należał Hipolit Cegielski. To też pogrzeb jego nie tylko miasto, lecz i znaczną część prowincyi wprawił w poruszenie; Podgórna ulica była zapchana od początku do końca; w tym dworku, przez niego kilka lat przedtem założonym, pożegnał go, imieniem przyjaciół i Koła polskiego, Leon Wegner; przez ten ogród, który sam po większéj części urządził i drzewkami obsadził, przenieśli go robotnicy stworzonéj przez niego fabryki aż na miejsce wiecznego spoczynku, gdzie nad otwartym grobem zacny weteran Leon Szmytkowski w imieniu obywatelstwa przemówił.
Przez tę samą ogrodową furtkę, jak przecie pamiętasz, czwartego października osiemdziesiątego siódmego roku wynosili ciż sami robotnicy, po dziewiętnastu latach, tego, który w dworku i ogrodzie i tam w fabryce i dla ogółu naszego, chociaż w nieco odmiennéj mierze, był, że tak powiem, drugim Cegielskim. Nie wątpisz, że mówię o Władysławie Bentkowskim, bo nieraz go tutaj wchodzącego lub wychodzącego nadybać mógłeś. To także, panie Ludwiku, jeden z tych najbliższych, którzy mnie już prawie wszyscy opuścili. Znajomość nasza zaczęła się roku czterdziestego trzeciego i przypominam sobie, jak gdyby rzecz dzisiaj zaszła, pierwsze nasze spotkanie. Byłem pewnego wieczora, nie wiem już czy wiosną, czy latem, na przechadzce ku Dębinie i wracając ujrzałem idącego naprzeciwko amicusa Jana Rymarkiewicza z całkiem mi obcą jakąś istotą rodzaju męzkiego, średniego wzrostu, chudą, ospowatą, z mądrym i nieco ironicznie-swobodnym wyrazem twarzy. Wpadał ów młody jegomość w oczy swoim sarmackim ubiorem, czamarą pod szyję zapiętą i wysoką granatową rogatywką z wielkim rydelkiem. Skorośmy się spotkali, przedstawił go Rymarkiewicz jako Władysława Bentkowskiego, młodszego brata Alfreda. Byłem
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/144
Ta strona została przepisana.