cznemi do Prus, a będąc zdrowym i silnym, nie myślał zapewne, że po raz ostatni widzi się z synem. Niestety już następnego roku, bodajnie 26 sierpnia, wpadł do mnie Konstanty Żupański, pierwszy tutaj w Kuryerze Warszawskim wyczytawszy wiadomość o śmierci starego Bentkowskiego, którego panująca wtenczas cholera w Warszawie zmiotła w kilku godzinach, z prośbą, aby to w odpowiedni sposób Władysławowi oznajmić. Trzeba było wywiązać się z tego ciężkiego zadania.
Nie skończyło się na téj jednéj dla niego boleści; niezadługo potem odebrał wiadomość o śmierci matki. Pobożna ta i łagodna pani, nie mogąc, że tak powiem, przeżyć męża, z niezwykłą rezygnacyą i przytomnością ułożywszy wszelkie sprawy familijne i majątkowe do najdrobniejszych szczegółów, położyła się spokojnie i umarła cztery tygodnie po nim, bez żadnéj choroby, li tylko ze zmartwienia.
O innych członkach rodziny Władysława Bentkowskiego mówić ci nie będę, panie Ludwiku, bo żyją jeszcze, prócz dwóch sióstr, których nie znałem, a czas już zresztą, żebym ci o nim samym coś powiedział.
Otóż wypadki trzydziestego roku i odebrane wtenczas wrażenia niezatarte w nim pozostawiły ślady; lubił o nich wspominać i miał trochę tę słabość wystawiania rzeczy, jakoby także w powstaniu brał czynny udział. Na chęci mu nie zbywało; owszem, robił co mógł, aby być żołnierzem i bić się z Moskalami, bo patryotyzm już był wtenczas punctum saliens jego duszy, ale trzynastoletniego cienkiego lyceisty, chociaż potrafił się wkręcić, w towarzystwie brata, do gwardyi studenckiéj dyktatora, na dobre do pułku nikt przyjąć nie mógł. Mimo to ulotnił się kilkakrotnie z domu, aby być tam, gdzie strzelano i znalazł się na polu bitwy, gdy pod Grochowem
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/148
Ta strona została przepisana.