Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/168

Ta strona została przepisana.

mowania tak publicznych jako i prywatnych stosunków, przystawali niemal zupełnie do siebie, powstała między nimi najzaufańsza przyjaźń, związek ściślejszy niż nieraz między rodzonymi braćmi. Nikt się więc z nas nie zdziwił, że Cegielski, znając całą wartość moralną i bystrość rozumu Bentkowskiego, powierzył mu bezwarunkowo wszystko co miał najdroższego i w testamencie, lat kilka wprzódy spisanym, wezwał go serdecznemi słowy, aby był opiekunem jego niedoletnich dzieci i zarządzcą nieodpowiedzialnym całego majątku. Wyrażona w testamencie ostatnia wola i proźba zaskoczyły Bentkowskiego całkiem niespodzianie, nigdy bowiem między nim a Cegielskim wprzódy o tem mowy nie było. Zrozumiał od razu trudne i kłopotliwe zadanie, ciężką odpowiedzialność, które bierze na siebie; wahał się czas niejaki, ale wnet przemogły opór jego proźby całéj rodziny, upatrującéj w tem rozumnem postanowieniu testatora jedyny ratunek dla sierot, niemniéj jak szczere przywiązanie do zmarłego przyjaciela. Że Bentkowski wykona wszystko, czego się podejmie, o tem nikt z nas ani chwili nie wątpił.
I tak od sześćdziesiątego ósmego aż do ośmdziesiątego roku nie wypuścił z pod opieki powierzonych mu dzieci, a do śmierci zastępował im statecznie tego, którego straciły. Żyjąc aż do owego czasu zawsze samotnie, nie okazując nawet pociągu do stosunków familijnych, musiał się przeobrazić w ojca, wychowywać, pielęgnować, dbać o wszelkie wygody, chronić od wszelkiego złego całą rodzinę, w czem mu wszakże z zupełnem poświęceniem pomagała babka niedoletnich, którą jak matkę szanował i kochał; używając zaś dotychczas sił swoich niemal wyłącznie w dziedzinie wojskowości lub polityki, musiał się od razu, przedzierzgnąć w kupca i fabrykanta.