Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/170

Ta strona została przepisana.

wielu lat za każdym razem wybierano go na przewodniczącego na walnych zebraniach, któremi zręcznie kierować umiał. Daléj, przez trzy lata był także prezesem Komitetu prowincyonalnego wyborczego i jako taki okazał się sumiennym, ściśle i bezwzględnie wypełniającym przepisy i regulamina, jak na każdem innem stanowisku zwykł był czynić. Gdy jednak, przy końcu peryodu, wybrano go na następne trzy lata, wyboru nie przyjął, mimo proźb i przedstawień delegatów. Najbardziéj jednak uczuło jego ubytek paryzkie Towarzystwo Czci i Chleba ku wspieraniu wiekowych i zasłużonych emigrantów. On był jedynym u nas jego opiekunem, zwerbował dlań dość liczny w mieście i na prowincyi zastęp członków i regularnie w marcu przychodził sam z kwitkami do każdego ściągając składkę, od któréj mu się naturalnie nikt wymówić nie śmiał. Prócz tego wreszcie niejedną sprawę prywatną, czasami niemiłą i mozolną załatwiał Bentkowski, bo, jak dawniéj do Cegielskiego, tak i do niego potem przyjaciele i znajomi, w razie potrzeby, chodzili po radę i pomoc, których chętnie udzielał, ile było w jego mocy.
W połowie osiemdziesiątego roku skończyła się jego opieka nad rodziną Cegielskich. Złożył jak najsumienniéj szczegółowy rachunek z powierzonego sobie majątku; oddał, stósownie do woli zmarłego ojca, własność i zarząd fabryki synowi, uskutecznił działy ku zupełnemu zadowoleniu wszystkich członków rodziny i chciał znów wrócić do dawnego samotnego swego żywota. Zmienił wszakże swoje postanowienie i na proźby usilne pozostał między tymi, którzy, przejęci głębokiem uczuciem wdzięczności i przywiązania, nie przestali aż do końca jego życia uważać go za najtroskliwszego ojca.
Używał więc między nimi ten utraque civis,