Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/171

Ta strona została przepisana.

jak go raz nazwał pan Tytus Działyński, blisko siedem lat spoczynku zasłużonego tak czynnem, a w większéj połowie niespokojnem i kłopotliwem życiem. Spoczynek ów był mu tem potrzebniejszy, że już rok przedtem rozpoczął walkę z rozmaitemi dolegliwościami ciała, które, będąc skutkiem występującego już w młodości cierpienia sercowego, przez trudy i biedy wojskowe i więzienne powiększone, objawiać się zaczęły ciągłem i znacznem nabrzmiewaniem nóg, wymagając ustawicznéj i przykréj dbałości. Mimo to zachował Bentkowski do ostatniego niemal kwartału życia dawniejszą jasność i swobodę umysłu; chodził wprawdzie trochę zgarbiony, powolnym, czasem niepewnym krokiem, ale wyglądał dość silnie i zdrowo. Przytem zajęty był bez przestanku; nie spuszczał z oka bieżącéj polityki, wypełniał obowiązki względem towarzystw do których należał, odwiedzał regularnie zaprzyjaźnione domy, uczył nawet cierpliwie dwóch przybranych wnuków swoich czytać, pisać i historyi polskiéj. Przytem czytał wiele i pisał niemało; listy jego do rodziny i przyjaciół bywały częste, długie i starannie pisane, a prócz owych Notatek, o których ci wspomniałem, a które przesyłając Gillerowi, zapowiada mu bliski swój koniec, pisał jeszcze pamiętniki swego życia, (przynajmniéj go przy téj robocie parę razy zastałem), ale zapewne je sam potem zniszczył, bo się po śmierci jego nie znalazły. Wreszcie przepisał wszystkie artykuły politycznéj treści, któremi dawniéj „Gazetę“, „Gońca“ i „Dziennik“ zasilał; złożyłaby się z nich spora księga, panie Ludwiku i możesz tę pracę oglądać w archiwum Towarzystwa Przyjaciół Nauk, gdzie ją, stosownie do jego ostatniéj woli, złożono.
Tak pędził ostatnie lata swéj wędrówki poczciwy Bentkowiusz, gdy zimą osiemdziesiątego szóstego odezwały się mocne cierpienia płucowe, połączone z szyb-