Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/178

Ta strona została przepisana.

z natury mało był pohopnym do udzielania się na zewnątrz i do spraw publicznych rzadko się kiedy mięszał. Natomiast zwrócili oboje wspólne starania głównie ku wychowaniu i zabezpieczeniu przyszłości dwóch synków, pokładając w nich wszystkie swoje nadzieje. I tak przebyli z sobą lat kilkanaście szczęśliwie i spokojnie; nie wielkie kapitaliki, które na nich po rodzicach spadły, powiększyły się dosyć znacznie wytrwałą pracą i wielką oszczędnością, a gdy się pomyślna nadarzyła sposobność korzystnego użycia zasobu, kupił Nieszczotta od pana Arsena Kwileckiego, bodajnie sześćdziesiątego drugiego roku, dom przy Wrocławskiéj ulicy, drugi zaraz od rogu i należące doń podwórza ciągnące się do Półwiejskiéj i Strzeleckiéj. Pierwszy przebudował i podniósł o piętro, na miejscu zaś staréj stajni i podwórza postawił tę wielką trzypiętrową kamienicę, przed którą teraz stoim i któréj większą część — jak ci wiadomo — zajmuje teraz szkoła i pensyonat panien Danysz. Do odważenia się na to śmiałe przedsięwzięcie spowodowała doktora głównie jego żona, która, mimo słabnącego coraz widoczniéj zdrowia, rozwinęła niezwykłą czynność. Sama zajmowała się układaniem planów; ile mogła, doglądała roboty, sprawdzała i załatwiała rachunki, wiedziała co dzień, co się dzieje i z pomocą pana Antoniego Krzyżanowskiego, mężowskiego wuja, przywiodła wszystko w krótkim czasie do pomyślnego końca. Nieszczęściem bardzo niedługo cieszyć się mogła owocem swych starań i zabiegów; niespełna lat cztery po przeprowadzeniu się do téj nowéj siedziby uległa piersiowéj chorobie, któréj wszelkie poświęcenie męża i usiłowania jego kolegów przemódz nie zdołały. Zgon jéj był dla Nieszczotty niemal wyrokiem śmierci; żal głęboki po niéj nie dawał mu spoczynku; codziennie, bez względu na to czy pogoda, czy deszcz, lub mróz, spieszył na jéj grób, aby