Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/187

Ta strona została przepisana.

gracyi, nie żył już wprawdzie, ale pozostawił po sobie kółko wiernych, młodych i gorliwych, którzy nauki i polecenia jego w życie wprowadzać zaczęli; powstawał zakon Zmartwychwstańców, a ze Semeneńką, Kajsiewiczem, Duńskim, Jełowickim był Jan Koźmian od dawna w przyjaźni. Z kraju dochodziły straszne i bolesne wiadomości o prześladowaniu Unitów przez Mikołaja i gwałtownem nawracaniu ich do prawosławia, a wśród emigracyi pojawił się wkrótce potem ów prorok Towiański, o którym ci niedawno mówiłem, i przyciągnąwszy do siebie Mickiewicza zaczął szerzyć mistyczną swoją naukę. Wszystko to wstrząsnęło silnie i równocześnie uczuciem patryotycznem i religijnem Koźmiana. Chociaż ojciec jego, wierny katolik, odumarł go bardzo rychło, matka zaś była dysydentką, a młodociane jego przejścia w kraju i za krajem nie mogły dodatnio wpływać na religijne usposobienie, musiał on mieć poniekąd we krwi zaszczepioną solidarność z wiarą przodków, która pod owemi wrażeniami, może też i skutkiem pobytu w pobożnéj jeszcze Hiszpanii, ocknęła się wtedy i przyszła nie tylko do samowiedzy, lecz stała się odtąd środkowym punktem, około którego obracało się jego życie. Do utrzymania go w tym kierunku, do zamienienia uczuć w przekonania na podstawach filozoficznych i historycznych oparte, przyczyniły się jednak najbardziéj ścisłe stosunki, w które wszedł, krótko po powrocie do Paryża, z przywódzcami i inicyatorami francuzko-katolickiéj szkoły filozofów i polityków, z Veuillotem, sławnym dziennikarzem i pamflecistą katolickim, Dominikaninem Lacordaire i ojcem Gueranger, wskrzesicielem Benedyktynów, a szczególnie z hrabią Montalembertem, znakomitym autorem różnych pism politycznych, mianowicie dziejów kościelnych. Ten ostatni tak go lubił i szanował, iż późniéj nie tylko w ciągłéj był z nim korespon-