Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/188

Ta strona została przepisana.

dencyi, lecz przyjechał do niego tutaj, zdaje mi się, sześćdziesiątego pierwszego roku i dni kilka w Turwi zabawił wraz z córką, która wkrótce potem wstąpiła do klasztoru. Nie dziw, że, wśród takich okoliczności i pod takiemi wpływami, nie pomyślał już o powrocie do adwokatury i stworzył sobie inne zajęcie, odpowiednie do nowego kierunku umysłowego. Pisywał dużo do dzienników katolickich, aby zaznajomić publiczność francuzką ze stosunkami religijnemi w Polsce, osobliwie zawiadomić ją o srogościach na Litwie i okrutnem napędzaniu Unitów do schizmy i razem z Veuillotem redagował przez czas niejaki Revue catholique, literacko-polityczny miesięcznik w duchu katolicko-kościelnym, odznaczający się zapałem dla wiary i dokuczliwym dowcipem w częściach krytycznych i polemicznych. Wszakże te zatrudnienia były poboczne; przez parę lat bowiem służył bezpośrednio swoim, objąwszy zarząd i kierunek Szkoły polskiéj, którą wtenczas wychodztwo w Paryżu założyło, aby zrodzone daleko od granic ojczystych pokolenie utrzymać w tradycyi języka, wiary, dziejów i dążności narodowych, a zarazem usposobić przez wyższe wykształcenie do życia obywatelskiego we Francyi.
Ale już lat blisko dwanaście oddalony był od kraju; coraz bardziéj tęskniąc za nim i pragnąc rodzinnego powietrza, postanowił wreszcie, gdy po roku czterdziestym widnokrąg polityczny w Niemczech nieco rozjaśniać się zaczął, jeśli nie wrócić całkiem do stron ojczystych, to przynajmniéj dostać się jak najbliżéj do nich. W tym celu udał się najpierw do Bawaryi, gdzie dość długo zabawił w Monachium, chcąc się zapoznać ze sławnymi profesorami, Moehlerem, Philippsem, Goerresem, którzy życie katolickie w Niemczech rozbudzili. Zwiedzał ich odczyty i wszedł z nimi w bliższe osobiste stosunki, osobliwie z Goerresem. Miał bowiem, panie Ludwiku,