Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/198

Ta strona została przepisana.

zało się wkrótce za ciasnem i nieodpowiedniem potrzebom; dla tego, przy nastręczającéj się sposobności, zakupił ks. Koźmian, zdaje mi się, już trzy lata potem Hotel Wiedeński, o którym ci mówiłem, od spadkobierców Nieczkowskiego, i obadwa oddziały zakładu swego do niego przeniósł. Zakład ten był znaczny, obejmował bowiem pensyonat dla majętniejszych i konwikt dla uboższych, w którym to ostatnim opłata była bardzo mała, po większéj części żadna; i w jednym i w drugim przebywało po kilkudziesięciu chłopców, niektóremi laty wiele więcéj niż sto. Porządek zachodził tam tenże sam prawie co po seminaryach i alumnatach duchownych; dozór ciągły nad wychowańcami mieli młodzi księża, którzy z nimi odbywali korepetycye, przechadzki i ćwiczenia religijne. Koźmian, jako regens, ile mógł, sam dozorował, doglądał wszystkiego, uczył i napominał, bacząc osobliwie na ścisłe wykonywanie religijnych przepisów. Młodzież przywięzywała się szczerze do niego; wzbudzał w niéj szacunek powagą wykształcenia, rozumu i wymowy; zbliżał się do niéj ile mógł i starał się osobistym wpływem na nią działać, mimo to, że coraz liczniejsze czynności kościelne, publiczne i prywatne, zaczęły coraz częściéj odrywać go od niéj i czas jego gdzieindziéj zajmować. Że działanie jego wychowawcze nie było daremne, że większą część młodzieży, którą miał pod opieką, potrafił natchnąć swoim duchem religijno-narodowym i wzbudzić w niéj stałe uczucie wdzięczności, poznasz dziś jeszcze z usposobienia dawniejszych jego wychowańców, jako też z pięknego i kosztownego pomnika, który mu w kościele katedralnym wystawili. Jeszcze siedemdziesiątego szóstego roku, jakoby przeczuwając bliską śmierć jego, zjechało się, z własnego popędu, kilkudziesięciu w zakładzie wykształconych młodzieńców, chcąc mu w dniu jego imienin dać słowem