Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/203

Ta strona została przepisana.

tylko kapelanem i spowiednikiem zakonnic i pensyonarek, lecz i kaznodzieją, nawet stałym nauczycielem religii; za jego daléj sprawą powstało i działało tutaj bractwo św. Jozafata, które miało popierać misye bułgarskie, a które bodajnie wraz z nim żyć przestało; on także, po śmierci Bojanowskiego, objął opiekę nad zgromadzeniem Służebniczek Panny Maryi.
Otóż, panie Ludwiku, ten Edmund Bojanowski, o którym już pewnie mało kto pamięta, był dawnemi czasy także jednym z moich dobrych znajomych. Przytomna mi jeszcze jego postać dość wysoka i chuda, jego twarz pociągła i blada z czarnym wąsikiem i czarną bródką, jego oczy z zamysłem i smutkiem z poza okularów spoglądające; zawsze nadzwyczaj starannie ubrany, przy tem skromny i małomówny, przyciągał do siebie przyjacielskim uśmiechem i pewną, że tak powiem, delikatnością w obejściu, ale robił już w młodym wieku wrażenie człowieka skłonnego do piersiowéj choroby, o czem sam zresztą wiedział. Familijnych jego stosunków nie znam; odbył naukę szkólną w Lesznie, gdzie mu już w wyższych klasach, unoszącemu się nad Mickiewiczem, Słowackim i innymi, zaczęła nabrzmiewać poetycka wena. Gdy potem poszedł na uniwersytet do Wrocławia ośmielił się dosieść publicznie Pegaza i popełnił zbiorek wierszy w smaku bajronowskim. Z Wrocławia przybył, tegoż samego roku zemną, do Berlina, gdzie słuchał filozoficznych i historycznych kolegiów i gdzie się codziennie z nim widywałem; stołowaliśmy się bowiem w téj saméj restauracyi. Po roku opuścił nas, a jakie były dalsze jego przeprawy, tego niewiem, słyszałem tylko późniéj, że siedzi sobie gdzieś na wsi u krewnych, całkiem oddany nabożeństwu, rozmyślaniu i odczytywaniu książek teologicznych. Pewnego razu, nie pamiętam już kiedy, spotkałem się z nim tutaj, na dworcu kolei i zdziwiłem