Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/209

Ta strona została przepisana.

i z Francyi pojechał daléj. Ciągnęło go coś do Rzymu, a temu pociągowi oprzeć się nie chciał, zwłaszcza iż znalazł dwóch młodych towarzyszów podróży, synów zaufanego przyjaciela, którym pragnął pokazać, przy téj sposobności, co w Rzymie i kilku innych miastach ciekawe, a co mało kto lepiéj znał od niego. Gdy przybył do Rzymu, wielce pokrzepił się duchowo przez serdeczne przyjęcie u Papieża, arcybiskupa Ledóchowskiego i kilku zaprzyjaźnionych dostojników kościelnych, z którymi niejednę ważną sprawę załatwił; ale po kilku dniach osłabł zupełnie skutkiem przetężenia sił i niedobrego wpływu powietrza rzymskiego. Mimo to chciał koniecznie towarzyszom podroży pokazać w przejeździe Assyż, Perudżię i Florencyą, lecz te chęci były daremne. Dowieziono go z trudnością do Wenecyi, gdzie go z wagonu przenieść trzeba było do gondoli, a z téj do oberzy, w któréj skonał spokojnie i bezwiednie drugiéj nocy po przybyciu, widząc się, na godzinę przed śmiercią, przeniesionym do Watykanu i rozmawiając w malignie z Papieżem.
Tak, panie Ludwiku, nie byłbym mógł ominąć miejsca, gdzie stał dawniéj Hotel Wiedeński, bez kilku słów o tym człowieku, który lat przeszło trzydzieści zwracał ku sobie niemal ciągle uwagę naszego społeczeństwa, górując nad niem inteligencyą i skwapliwością do czynu. Jeśli sobie zbierzesz szczegóły, które ci o nim podałem, będziesz mógł, przynajmniéj w głównych zarysach, mieć obraz jego moralnéj osobistości. Szlachcic wielkoświatowéj ogłady, wcielony, non propter esum, w księdza nieco francuzkiego zakroju, patryota z emigranckim zapałem, przedewszystkiem katolik pragnący panowania kościoła i przekonany o potrzebie wpływania w tym duchu na innych, obdarzony mnóstwem najrozmaitszych wiadomości, dzięki nadzwy-