Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/211

Ta strona została przepisana.

poznałem się z panem pułkownikiem Adamem Sołtanem, z przyrodnim jego i wiele młodszym bratem i żoną tegoż, Jundziłłówną z domu. Przez niemal cztery tygodnie miałem często sposobność spotykania się i rozmawiania z nimi, zwłaszcza iż byli bardzo przystępni i uprzejmi. Pan Adam przybył z wychodztwa, aby się widzieć i ucieszyć z bratem po dawnem rozłączeniu; pan Stanisław zaś, z głębi Litwy, tak dla brata, jako też głównie dla poratowania żony, która, chociaż na pozór zdrowo, swobodnie i świeżo wyglądała, mocno była cierpiącą i w parę lat potem na płucową chorobę umarła.
Pan Stanisław, ile jeszcze pamiętam po tak dawnym czasie, zrobił na mnie wrażenie człowieka gruntownie wykształconego, po którym znać było studya w uniwersytecie dorpackim przebyte, przytem niepospolicie energicznego, a czasem może twardego dla siebie i dla innych; zwykle był poważny, nie wiele mówiący z pewnym wyrazem smutku na twarzy. W późniejszym czasie dowiedziałem się, że go, skutkiem wypadków sześćdziesiątego trzeciego roku, aż do Tobolska wywieziono. Już to owa rodzina hrabiów Sołtanów, jedna z najznakomitszych, a dawniéj najbogatszych na Litwie, obok Radziwiłłów i Pociejów, z którymi częste łączyły ją koligacye, głównie dla gorącego i wytrwałego patryotyzmu, była, od czterech bodajnie pokoleń, przedmiotem ciągłych i srogich prześladowań moskiewskiego rządu, który ją do połowy wytępił i majątek jéj zagrabił. I tak, rodzonego brata pana Stanisława, Władysława Sołtana, z kilkorgiem dzieci Murawiew Wieszatel wygnał do Permu, żona zaś jego, dla choroby piersiowéj od lat kilku mieszkająca w południowéj Francyi, na wiadomość o tem, pospieszyła za nim na wygnanie, wiedząc naprzód, że tam będzie koniec jéj życia. Skazanego na wychodztwo pułkownika Adama trzech synów zesłano w kadety, porwawszy ich gwałtem