Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/22

Ta strona została skorygowana.

naukowe wykształcenie swoje i wytrwałą pracę samoistne i powszechnie szanowane stanowisko w naszem społeczeństwie.
Znasz, panie Ludwiku, ze szkół owo rzymskie dictum: sexagenarii de ponte! Jak ze zgromadzeń ludu cives romani sześćdziesięcioletnich wyganiali, tak i losy częstokroć z tymi, co lat sześćdziesiąt życia szczęśliwie upchnęli, po macoszemu obchodzić się zaczynają. Poszło nie inaczéj naszemu kochanemu doktorowi. Po wojnie francuzkiéj nastała dla niego nieustanna walka z coraz cięższemi przeciwnościami; pochwyciła go najprzód jakaś sroga gastryczno-nerwowa choroba, która jego z natury bardzo silny organizm podkopała, zwłaszcza iż późniéj ponawiała się coraz mocniéj. Prócz tego zaczęło mu się w oczach powoli zaciemniać; nie mówił o tem do nikogo z początku, lecz gryzł się i trapił ciągle, iż przyjdzie chwila zupełnego zaniewidzenia. Musiał wreszcie odważyć się na ostateczny ratunek i siedemdziesiątego trzeciego roku — ile pamiętam — w końcu lata, pojechał do Wrocławia i przebył tam operacyę, która się powiodła. Wyjęto mu soczewkę z oka, a wzrok tym sposobem był jako tako zabezpieczony. Gdy powrócił do Poznania, koledzy jego i przyjaciele, chcąc okazać swą radość z tego powodu, zgotowali mu uroczyste przyjęcie i wszyscy, co go znali, cieszyli się szczerze, iż niebezpieczeństwo zażegnanem zostało. Nie wróciły jednakże dawniejsze czasy. Przez długą przerwę ucierpiała praktyka, równie jak przez wrażenie wywołane w publiczności owem zagrożeniem wzroku i wzrastającą coraz, w mieście i na prowincyi, liczbę młodych lekarzy polskich. — Wiele rodzin zamożnych, które tylko w niego wierzyły, z upływem lat podupadło lub wymarło; kilka z nich nawet zerwało bez powodu ściślejsze przedtem z nim