Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/224

Ta strona została przepisana.

był i odtąd, zwątlony całkiem, zbolały niemal ustawicznie, widział jasno, że pobyt jego na téj ziemi nie długi; znosił jednak stan swój cierpliwie i łagodnie, czyniąc co było można, aby się jeszcze czas niejaki zachować dla dzieci i żony. Przewidywana śmierć porwała go w chwili, gdy się naokół niego łudzono najlepszą nadzieją.

Ale te dwa chłopcy, panie Ludwiku, jeden piętnasto, drugi osiemnasto letni! Byłbyś ich polubił, gdybyś ich był znał, osobliwie starszego. Młodszy, niemal od urodzenia na zdrowiu szwankujący, spokojny i cichy, nie znał prawie nic więcéj na tym świecie, prócz domu, szkoły i książki; zwykłych w jego wieku rozrywek ruchawych i głośnych, nawet po części wolnego powietrza musiał unikać, ale uczył się gorliwie, był jednym z pierwszych w swéj klasie, czytał całemi dniami i z zapałem zbierał muszle i minerały, porządkował je i opisywał. Starszy zwracał nieraz uwagę obcych zewnętrznością swoją; spotykając go niejeden mówił lub pomyślał: „cóż za ładny chłopiec!“ I nie dziw, bo w udatnych rysach młodociannéj, świeżéj twarzy miał coś nadzwyczaj miłego i njmującego. Przy tem, nie wychodząc poza przyzwoitą granicę, w towarzyskich stosunkach okazywał niezwykłą zręczność i wprawę, tak że i starsi znajomi chętnie z nim przestawali i gawędzili nieraz, bo wiedział co mówić, jak i gdzie mówić. Czasu wolnego od szkolnéj pracy nie tracił marnie; możesz u osób z jego rodziny, albo tych co bliżéj go znały, widzieć niejednę fizykalną maszynkę, nie jeden sprzęcik lub przyrząd domowy misternie z drzewa lub tektury wyrobiony, któremi ich obdarzył, bo ulubioną jego zabawą była mechanika, a przedewszystkiem fotografia. W fotografowaniu tak się sam wyćwiczył, iż wizerunki osób i okolic, które ostatniemi czasy robił, mógłby każdy z lepszych w tym