Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/227

Ta strona została przepisana.

przed rokiem czterdziestym żadnéj jeszcze kamienicy, tylko większe i mniejsze domki z pruskiego muru lub, jak na wsi, z gliny lepione, przez pomniejszych rzemieślników lub ubóstwo zamieszkane.
Po drugiéj, t. j. lewéj stronie tejże ulicy, za owym placem kiedyś do Kwileckich należącym, gdzie dzisiaj wznosi się narożnia kamienica przez Nieszczottów zbudowana, o któréj ci już mówiłem, wystawił czterdziestego czwartego roku pan Julian Jaraczewski ten dom dwupiętrowy, teraz numerem drugim naznaczony, głównie dla własnéj wygody i zajmował w nim pierwsze piętro przez lat kilkanaście. Był to jedyny z całéj w W. Księstwie licznéj kiedyś i zamożnéj rodziny Jaraczewskich, którego znałem, wszakże nie tak dokładnie, iżbym się mógł na obszerne o nim puszczać opowieści. Nie wielkiego wzrostu, dość otyły, z twarzą poważną i przyjemną, miał w sobie coś wzbudzającego zaufanie, chociaż, ile miarkować mogłem, nie cieszył się popularnością, osobliwie między ludźmi gorącego usposobienia i skłonnymi do niepokojów politycznych, których liczba owemi czasy u nas przemagała. Nastręczyła mi się nieraz sposobność dłuższéj z nim rozmowy w księgarni Żupańskiego, będącéj un terrain neutre, gdzie się spotkać było można i pogawędzić swobodnie z różnemi osobami; pamiętam więc, że zrobił na mnie wrażenie spokojnego i rozumnego człowieka, który widzi co można, a czego nie można i trochę pesymistycznie na nasze stosunki się zapatruje. Żywot jego, ile wiem, był w ogóle normalny; ukończywszy szkoły i pobawiwszy czas niejaki na uniwersytecie, odbył kampanię trzydziestego pierwszego roku, ożenił się i osiadł w dziedzicznem Głuchowie, gdzie aż do końca swego gospodarował pilnie i ostroźnie, zwłaszcza iż wzgląd na bardzo liczną z czasem rodzinę i niejedne kłopotliwe przejścia, obrachunku