Gęsią; z dziejów jego tylko to ci powiedzieć mogę, że około roku siedemdziesiątego był własnością człowieka dobrze mi znanego, który sobie między nami na powszechne uznanie zasługiwał.
Przypominam sobie, że będąc małym chłopcem widziałem kilka razy jakąś starą szlachciankę, panię Bogdańską, w klasztorze tutaj mieszkającą, którą babka moja odwiedzała; nie wiem czy mistrz ślósarski, Józef Bogdański był z nią w koligacyi, ale słyszałem, że pochodził z rodziny szlacheckiéj i że podobno jeszcze ojciec jego miał gdzieś wioskę, albo dzierżawami chodził. Musiały tam jednakże losy nie dopisać, jak się to u nas coraz częściéj zdarza, a młody Józef Bogdański miał tyle rozumu, iż nie tylko zawczasu chwycił się rzemiosła, lecz wytrwał i wydoskonalił się w zawodzie swoim, nie spuszczając się na szlachectwo, o którem zresztą do ludzi nie mówił, ile mi wiadomo. Skutkiem gorliwéj pracy za młodu i uzdolnienia do niéj, jako też uczciwego i porządnego życia było, że, gdy skończył naukę i założywszy własny warsztat samoistnie zarobkować zaczął, stworzył sobie w krótkim stosunkowo czasie dość liczną klientelę. Zręczny ten i sumienny rzemieślnik równie doskonałą robotą i szybkością w usłudze, jak i wrodzoną przyzwoitością i grzecznością wzbudzał zaufanie, nawet przystojną zewnętrznością swoją jednał sobie życzliwość wszystkich, którzy z nim mieli do czynienia, dując przytem jako Polak nieraz śmiałe dowody swego patryotyzmu. Nie dziw więc, że chociaż się ożenił i został ojcem dość licznéj rodziny, przy roztropnem i oszczędnem życiu, doszedł do czegoś i dom ten kupił, na którego obszernem podwórzu w dość znacznych rozmiarach warsztaty swoje urządził. I tak lat kilkanaście szło wszystko pomyślnie; pamiętam, iż nieraz, spotykając w jaki dzień świąteczny, na ulicy lub przechadzce, Bogdańskiego
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/232
Ta strona została przepisana.