Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/233

Ta strona została przepisana.

z jego ładną żoną, kilku przystojnymi chłopczykami i całkiem nadobną córeczką, doznałem bardzo miłego wrażenia, zwłaszcza iż z całego ich pozoru zadowolenie i dobrobyt poznać było można. Ale z czasem dziatwa wyrosła, a z latami mnożyły się potrzeby, a może przedewszystkiem pretensye, i widać było późniéj po twarzy poczciwego Bogdańskiego, że go niemałe gnębią kłopoty. Prawdopodobnie rozstrój wewnętrzny przyspieszył jego koniec, bo zmarł nagle, w sile wieku, rażony paraliżem. Żal mi go było szczerze, bo w tym człowieku mieściło się dużo dobrego funduszu, a nawet były w nim wyższe uczucia i wyobrażenia, jak wnosić mógłem z pięknej mowy, którą wypowiedział w imieniu przemysłowców polskich nad grobem Hipolita Cegielskiego.
Po prawéj stronie ulicy, kilkadziesiąt kroków za kościołem Piotra, którego wtenczas jeszcze nie było, zajmował, przed trzydziestym pierwszym rokiem, większą część gruntów ogród ciągnący się daleko w górę, wzdłuż teraźniejszéj Ogrodowéj ulicy. Starannéj uprawy w nim nie widziałem; wyglądał raczéj na park z mnóstwem starych, pięknych drzew i kilku sadzawkami; miał jednak znaczną winnicę, znaną w mieście z wybornych gatunków winogron. Wchodziło się do niego z jednéj strony furtką z Półwiejskiéj ulicy, od któréj odgradzał go niepokaźny plot, główne zaś wejście miał od ulicy Ogrodowéj, naprzeciwko dworku Chełmickich, gdzie była wjazdowa brama, a za nią, w pewnem oddaleniu, pod kilku pięknemi lipami, z przyległą niewielką oranżeryą, stał jednopiętrowy, stary domek o paru skromnych izbach. W owych izbach, ile pamiętam, były na ścianach miejscami pozawieszane kobierce, tu i owdzie piękny, starożytny stolik lub podobna szafa, zresztą kilka prostych sof i siedzeń. Ogród, o którym mówię, panie Ludwiku, należał do Mycielskich, a teraz jest za