Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/234

Ta strona została przepisana.

ciasnem już miejscem wiecznego spoczynku dla całego legionu protestantów niemieckich. Nabył go dla nich pan Flottwel za bardzo tanie pieniądze, zdaje mi się, że za szesnaście tysięcy talarów, z których jednak, po odliczeniu rozmaitych zaległości i rządowych pretensyi, ledwo połowę wypłacono.
W owym domku mieszkała zwyczajnie pani Anna Mycielska, gdy do Poznania przyjeżdżała; drugą rezydencyę miała w tak zwanym zamku szamotulskim, trzecią zaś w Kobylopolu, w obszernym budynku, który potem syn jéj, pan Józef, znieść kazał, oburzywszy się na to, że, podczas gdy był w powstaniu, władze tutejsze dwór jego na lazaret cholerycznych zamieniły.
Miłą jest dla mnie i zaszczytną pamiątką, że w młodych latach znałem panię Mycielską, była to bowiem jedna z owych matron polskich, które przez cały przeciąg życia pierwszorzędne w społeczeństwie naszem zajmowały stanowisko, zjednawszy sobie wysoki i rzetelny szacunek swoich i obcych nie tylko zaletą rodu i majątku, lecz przedewszystkiem niczem niezachwiana zacnością uczuć i sposobu myślenia, gorącą miłością ojczyzny, a przytem niepospolitym rozumem i hartem duszy. Tytułowano ją zwykle albo hrabiną, albo starościną, ale mniejsza o tytuł tam, gdzie sama wartość osobista jest tytułem. Pamiętam dobrze, kiedym po raz pierwszy panię Mycielską widział, chociaż dopiero sześć lat miałem. Zabrali mnie z sobą rodzice, jadąc na święta wielkanocne do Miłosławia; przybyła tam także pani Mycielska. Wszystkich naokół spostrzegłem czarno ubranych, a przy śniadaniu, w pierwsze święto, obiedwie panie siedzące przy sobie, pani Mycielska i bratowa jéj Mielżyńska, nagle zalały się łzami, zaczęły głośno szlochać i wyszły z pokoju.
Było to bowiem niedługo po śmierci pana starosty