Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/240

Ta strona została przepisana.

może wieczorem na herbatę. Na to odpowiedziała pani Mycielska, iż herbaty u siebie nie ma i z łóżka wyciągnąć się nie da, bo wcześnie kłaść się zwykła i napisała niebawem do adjutanta następcy tronu, że obiad ma gotowy i spodziewa się dotrzymania obietnicy. Jakoż w czasie oznaczonym stawił się w towarzystwie Flottwela, qui faisait bonne mine à mauvais jeu, następca tronu na obiad do pani Mycielskiéj, witając ją słowami, że jej życzenie jest dla niego rozkazem.
Z tym Flottwelem miała ona, prócz wzmiankowanego, niejedno ważniejsze starcie, już to w własnych sprawach, już to, po trzydziestym roku, z powodów patryotycznych, a chociaż rzadko kiedy byli ku sobie pokojowo usposobieni, nie ukrywał jednak pan prezes rzetelnego uszanowania dla niéj; jéj stanowisko i stosunki, wiek i powaga, przytem śmiała, choć łagodna i dowcipna otwartość, wreszcie szlachetne, chociaż polskie na wskroś uczucia robiły na nim wrażenie; dla tego też, gdy ostatnią przebywała chorobę w domu przy Teatralnym placu, spowodował władze wojskowe, żeby parad z muzyką na owym placu nie odbywano, a gdy umarła, pospieszył odwiedzić ciało i leżącą w trumnie pożegnał, całując jéj ręce.
Mimo podeszłego już wieku odmłodniała pani Mycielska trzydziestego roku; czynną była na wszystkie strony w zachęcaniu, pośredniczeniu, zbieraniu ofiar, robieniu szarpii i opatrunków dla rannych, pełną przytem nadziei i dumną z tego, że pięciu jéj synów stanęło w szeregach ojczystych. Ale niebawem rozwiała się nadzieja i ciężkie ciosy spadły na jéj serce, bo i sprawa publiczna runęła i z owych pięciu synów dwóch tylko wróciło napowrót; z pierwszego małżeństwa Józef Gajewski, z drugiego Franciszek i Ludwik Mycielscy legli, w przeciągu kilku miesięcy, na polu bitwy. Co to za