przed kilku laty, nim pojawiła się konkurencya; rozbijano się o kobylopolskie mleko, które mnóstwu odbiorców starczyć nie mogło. Spytaj się naszych starych pań i gospodyń, jaką to dawnemi czasy miały biedę z mlekiem; polować trzeba było na owe Bamberki, które, mając monopol tego towaru, roznosiły go dzbankami po domach, lub siedziały z nim na rogach ulic, a dbały niemal wszystkie o to, aby jako żyd, Turek, lub poganin do kuchni się nie dostał, lecz należycie ochrzcony stanął na ognisku.
Nie tylko obfitość białego płynu zawdzięcza nasze miasto panu Mycielskiemu, lecz i brunatnego. Któżby u nas, a nawet daleko za granicą Księstwa, nie znał kobylopolskiego piwa, które u znawców mało ustępuje bawarskim gatunkom! Gdy pewnego razu, nie pamiętam już roku, byłem w Kobylopolu, zastałem pana Józefa niezwykle ożywionego; wrócił był właśnie z dłuższéj podróży, w któréj przejeżdżał przez Czechy. Powiadał mi, że się piwa tamtejszego odpić nie mógł i że myśli nad tem, czyby się coś podobnego tutaj u nas wyprodukować nie dało; mówił mu tam bowiem jeden i drugi właściciel browaru, iż takie piwo wszędzie warzyć można, byleby był chmiel w należytym gatunku, a nadewszystko woda składem i czystością odpowiednia. Otóż z piaszczystych wzgórków kobylopolskich wypływało kilka źródeł znakomitéj wody, chmiel wyborowy można było sprowadzić, zdolnych piwowarów znaleść, a położenie tuż pod miastem rokowało pewny i znaczny odbyt. Nie poniechał pan Józef téj myśli, która mu się tak przypadkiem nastręczyła i na żywe jego usposobienie podziałała; jeszcze tego samego roku zajął się jéj urzeczywistnieniem. Wkrótce stanął na stokach głównego pagórka, niedaleko od dworu, wielki murowany browar; sprowadzeni z zagranicy fachowi ludzie urzą-
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/249
Ta strona została przepisana.