Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/255

Ta strona została skorygowana.

szczegóły cechujące jéj osobistość, nie zdziwisz się, panie Ludwiku, że gdy ją, chociaż w późnym bardzo wieku, przed siedmiu laty śmierć zabrała, był to dla pana Józefa cios, który go odrazu moralnie i fizycznie, że tak powiem, zgruchotał. Przy pogrzebie starzec ten już osiemdziesięcioletni nie mógł się utulić; szlochał jak dziecko, któremu matkę wydarto; przez tę stratę stracił wszystko, co go z tym światem wiązało. Trzy lata jeszcze smutny wiódł żywot, raczéj dogorywał wśród ciągłych niemal cierpień duszy i ciała; spoczął wreszcie, wiosną osiemdziesiątego piątego roku, obok żony, w podziemiach gostyńskiego klasztoru, gdzie nań czekał liczny szereg antenatów.

Panu Józefowi i braciom jego, w dziecinnych latach, mentorował ciekawy w swoim rodzaju człowiek, Francuz, Lemaire nazwiskiem. Przywiózł go z Paryża pan Stanisław Mycielski w gorących czasach rewolucyi francuzkiéj, aby go usunąć od grożącego mu niebezpieczeństwa; należał bowiem ów Lemaire poprzednio do służby dworu królewskiego i był jednym z fryzyerów, którzy różne sztuczne budowy na głowie Maryi Antoniny wznosili. Raz się dostawszy do Kobylopola, tak się do rodziny Mycielskich przywiązał, że, nie ruszając się z miejsca, wytrwał przy nich aż do końca swego i, bardzo późnego doczekawszy się wieku, stare swoje kości w kobylopolskim piasku złożył. Chociaż podrzędne zajmował stanowisko, należał potem poniekąd do rodziny państwa, któréj wszystkie osoby szczerze przywiązały się do niego i któréj przez długie lata najrozmaitsze wyświadczał usługi. Jak mi powiadał stary zegarmistrz Didelot, jego dawny znajomy, można go było użyć do wszystkiego. Pisywał korespondencye, gdy było potrzeba, doglądał i bawił dzieci, golił i fryzował, szczepił