Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/27

Ta strona została skorygowana.

spodarza, a tym gospodarzem były pieniądze i władze pruskie. Musiano się zrzec spiżu i marmuru, które idą grubo w tysiące, i poprzestać na skromnym wapieniu, znajdującym się w bliskości Paryża i zwanym conflans. Dał im tę radę i podjął się roboty jedyny wówczas rzeźbiarz Polak, rozgłośniejsze mający imię, Władysław Oleszczyński, który znał Mickiewicza za życia. Zrobił on za tanie pieniądze to co widzisz, panie Ludwiku, i przesłał nam szczęśliwie kamiennego Adama do Poznania. Ale posąg leżał sobie długo jeszcze na składzie, bo postawić go na nogi nie łatwą było sprawą. W ukryciu, w jakiéj sieni, na podwórzu lub wreszcie w kaplicy, na to byliby się jeszcze zgodzili pan naczelny prezes Puttkamer i pan Baerensprung, prezes policyi, ale na miejscu publicznem, w „germańskiem“ mieście miałby poeta polski kłuć oczy niemieckie a polskim coś niepotrzebnego przypominać? O zgrozo! Gdy tutaj wszelkie przedstawienia i prośby Mateckiego odparte zostały, trzeba się było udać do Berlina. Wszakże berychty tutejsze ministrów czarno i twardo usposobiły, tak iż tę sprawę Bentkowski piędziesiątego ósmego roku musiał w izbie wytoczyć. Jego mowa, poparta przez znakomitego wtenczas katolickiego posła Reichenspergera, zrobiła wrażenie; panowie z ministeryalnéj ławy twierdzili z początku, że im to wszystko nieznane, lecz wreszcie przyparty do muru prezes gabinetu Manteuffel oświadczył, iż rząd nie myśli wojować z popiersiami poetów.
Ale nasz Mickiewicz rok przeszło czekał jeszcze, nim mu pozwolono oddychać świeżem powietrzem, lecz broń Boże nie gdzieindziéj, tylko w tym kąciku nie bardzo pokaźnym. Ustawiono go wreszcie i odsłonięto kilka dni po udzielonéj koncesyi pewnego majowego poranka