Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/29

Ta strona została skorygowana.

skromnie wyglądającego pokoju. Była to Francuska, zwyczajna sobie kobiecina, z którą, jak mi mówiono, ożenił się nasz artysta, na prawo, czy na lewo, tego już nie wiem, bo mu tak było wygodnie. W pokoju siedział i rył na płycie miedzianéj pan Aleksander, człowiek niskiego wzrostu, z miłą, lecz nie idealną twarzą i czarnym, gładkim włosem. Przyjął mnie bardzo dobrze, gdy go od dawnego przyjaciela, pana Fabiana Sarneckiego pozdrowiłem. W rozmowie był dobroduszny i otwarty i przy pierwszem zaraz spotkaniu mógł każdy w nim poznać wyborne serce, miękie usposobienie i niejasne chęci. Skarżył się na ciężkie czasy, osobliwie zaś, że pracować musi na życie, odrabiać jako tako i pod innem nazwiskiem pierwsze lepsze obstalunki, które mu Francuzi dawali, a nie zdoła znaleźć czasu dosyć, aby wykończyć coś porządnego, co byłoby rzeczywistem dziełem sztuki; słowem, że po większéj części rzemieślnik przygniata w nim artystę. Mimo to nie zadawalniał się rylcem i miedzią, niepokoiły go także literackie i historyczne słabości. Pokazywał mi całe pliki papierów, które zapełnił rozprawami o dziejach naszych i uwagami o piśmiennictwie, a w pogadankach zajmował się chętniej temi przedmiotami niż swoim kunsztem. Brat jego młodszy, Władysław, nieco chudszy od niego i ładniejszy, podobnie łagodnego i miłego usposobienia, sympatyczny w obejściu, nie spoczywając także na różach, musiał, aby wśród owéj wielkiéj liczby współzawodników w Paryżu znaleźć odpowiednie i donośne zajęcie, dużo się kręcić i dużo frasować, znaczną nawet liczbę robót uskuteczniać, któremi się inni poszczycili. Że istotnie biegłym był w swoim zawodzie, już z tego posągu widzisz, panie Ludwiku, i przekonasz się także, gdy, będąc w Paryżu, zwiedzisz cmentarz Montmartre, gdzie jest kilka jego pomników lub obejrzysz sobie pałac Luwru,