przepowiednię, znajdując w nazwie ulicy polskie wyrazy „dam ster, dam“ i przypominając z improwizacyi: „a imię jego czterdzieści cztery!“ Wszedłszy na pierwsze piętro do dość dużego pokoju, zastaliśmy już liczne towarzystwo; zebrało się tam, ile sobie przypomnieć mogę, koło czterdziestu osób, których naturalnie wtenczas nie znałem. Wszyscy stali cicho; Mickiewicz chodził z miejsca na miejsce milcząc, lecz na twarzy jego widać było pewien niepokój. Krótko po nas weszła innemi drzwiami pani Mickiewiczowa, młoda wtenczas, wysmukła, widocznie nerwowo-rozdraźniona, a z nią jakaś nie wielka, niepokaźna osóbka; powiadano mi potem, że to panna Dejbel, Litwinka rodem. Wtedy ustawił nas Mickiewicz w dwa rzędy, na lewo i na prawo, tak iż między nami został wolny ganek; poczem, wstąpiwszy do przyległego pokoju, wrócił po chwilce z człowiekiem średniego wzrostu i średniéj tuszy, w długim brązowym surducie do góry zapiętym, z białą wysoką chustką na szyi. Ubiór cały był bardzo świeży; postać i głowa z siwiejącym włosem robiły wrażenie postaci i głowy poważnego i łagodnego księdza i przyznać muszę, iż miały w sobie coś miłego i uszanowanie wzbudzającego. Tak nam się przedstawił pan Andrzéj Towiański. Stanął tyłem do okien, pomiędzy naszemi dwoma rzędami i zaczął prawić. Miał głos dźwięczny i działający na nerwy, talent wykładu oratorskiego; mówił raz spokojnie i cicho, lecz od czasu do czasu głośniéj, coraz głośniéj, tak iż wreszcie krzyczał niemal, rozczerwieniał się na twarzy i machał rękoma. Płynęło wszystko gładko i bez przerwy z ust jego, ale, słuchając go z natężeniem, spostrzegłem, że, uwikławszy się w zdaniu jakiem, nie kończył go, przeskakując do innego bez przerwania toku. Co do rzeczy zaś, o których prawił, tego ci w całości nie skleję, panie Ludwiku, bo już niemal pół wieku
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/34
Ta strona została skorygowana.