Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/37

Ta strona została skorygowana.

także dwóch żydów, którzy się do nich przyczepili; jeden z nich młody rabinek z Litwy, zbiegły z kraju dla podejrzeń spiskowych, zdawał mi się być szczerym i ograniczonym fanatykiem; drugi zaś, szacherek z Królestwa, udawał widocznie, a czasem niezręcznie, wierzącego, bo była bieda koło niego i dostawał ze składek zasiłki.
Z doktorem Bońkowskim, literatem, który przetłómaczył Starożytności słowiańskie Szafarzyka i jednym z najgorliwszych i najnaiwniejszych czcicieli mistrza, chociaż był to człowiek spokojny, serdecznie dobry, często jowialny, popadłem całkiem niewinnie w awanturę. Pewnego dnia Kunaszowski, spotkawszy się zemną na ulicy, powiedział mi w zaufaniu, że Bońkowski postanowił wyzwać mnie na pojedynek. „Nie wiem zkąd ci ten żart przyszedł do głowy,“ zawołałem, „szanownego doktora znam dopiero od dni kilku i ledwośmy parę słów całkiem obojętnych do siebie przemówili.“ „Tak, ale chodzi tu o to, coś o nas napisał i wydrukował,“ odrzecze Kunaszowski. Takie dictum jeszcze mnie bardziéj zdziwiło, bo do dzienników nic zgoła nie pisałem. Wyjaśniła mi się niebawem sprawa; przyniesiono mi numer „Orędownika naukowego“ i ujrzałem w nim mój list prywatny do ojca, w którym opisywałem obszernie konferencyę Towiańskiego u Mickiewicza. Ojciec dał ten list Antoniemu Poplińskiemu, redaktorowi „Orędownika“, który go w piśmie swojem umieścił, o czem naturalnie nie wiedziałem. Ponieważ zaś przedstawienie rzeczy było całkiem objektywne, bez żadnéj krytyki i uwag niepochlebnych, dodał ojciec z swéj strony, na zakończenie, sentencyę: „Ale to wszystko aegrotantium somnia.“ Bońkowski nie mógł téj sentencyi strawić, postanowił zatem wyzwać mnie, lecz, poczuwając się do zależności, przedłożył sprawę Mickiewiczowi, który wstrzymał go od wykonania powziętego zamiaru oświadczeniem, że sprawa tak święta