Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 03.djvu/48

Ta strona została skorygowana.

du tworzyło kilka wązkich tarasów, obsadzonych drzewami i krzewami, a za nim z tyłu ciągnął się obszerny ogród zaniedbany, ale odznaczający się mnóstwem wysokich, pięknych świerków. Była to jakaś stara villa za pierwszych pruskich, albo może jeszcze za polskich czasów wystawiona. Kto w niéj pierwotnie mieszkał, tego się odemnie nie dowiesz; pamiętam ją tylko jako rezydencyę wieloletnią radzcy Piotra Chełmickiego i próg jéj raz jedyny przekroczyłem, zaproszony przez szanownego gospodarza na wieczorek, który był tak liczny, żeśmy się tam ledwo pomieścić mogli. Z panem Chełmickim zetknąłem się osobiście dopiero koło piędziesiątego roku, ale chociaż ledwo dwa, trzy razy z nim rozmawiałem, dawno już przedtem był mi znany z widzenia, należał bowiem do stałych mieszkańców miasta i do wybitnych osobistości w spółeczeństwie naszem, stanowiskiem swojem tak urzędowem, jako i majątkowem; a chociaż w rzeczach z polityką związek mających ostróżnie i wstrzemięźliwie sobie postępował, wiadome były wszystkim jego szczero-polskie uczucia i dążności. Mało kto z Polaków doszedł u nas w zawodzie prawniczym tak daleko; z sądu bowiem miejskiego w Gnieźnie, gdzie pracę swoję rozpoczął, powołany został Chełmicki do sądu apelacyjnego w Poznaniu, uzyskał z czasem tytuł tajnego radzcy sprawiedliwości i doczekał się w urzędowaniu sądowem piędziesięcioletniéj rocznicy. Prócz tego wiele lat czynnym był w służbie obywatelskiéj jako radzca i syndyk jeneralny Ziemstwa naszego, jako sekretarz kilku sejmów prowincyalnych, a rozległe dzierząc dobra, które nań spadły po jego i żony jego rodzicach, nietylko ich, mimo uciążliwéj pracy urzędowéj, na szwank nie naraził, lecz majątku niemało przysporzył, tak iż, przepędziwszy lat osiemdziesiąt cztery pomyślnego życia, mógł spokojnie umierać, widząc przyszłość